niedziela, 14 października 2012

Pięćdziesiąty

Tak jest, oto wpis numer pięćdziesiąt! Od grudnia zeszłego roku kolejne opowieści pojawiają się tutaj raz w tygodniu, z wyjątkiem owego grudnia, kiedy to, namolnie ponaglany przez własne pióro, tworzyłem nowe wpisy niemal codziennie. Jednak dość szybko pióro dostało lekkiej zadyszki, czemu trudno się dziwić, skoro wystartowało jak pies do zająca. Obecne tempo to wynik rozsądnego kompromisu, który pozwala mi (mam nadzieję) unikać pułapek banału.

W czasie tego roku:

- 34* razy skosiłem trawnik. Albo miałem skosić, ale w wyścigu do kosiarki wyprzedzała mnie moja mama.  Fakt, że przeważnie nie za bardzo chciało mi się wygrać...
- 2 razy nadepnąłem bosą nogą na pszczołę, a raz dziabnęła mnie osa. Osy zadomowiły się w szczelinach pod okiennymi framugami i na każdą próbę eksmisji reagują bardzo nerwowo.
- 116 razy udałem się z dzieciakami na drogę celem wytracenia ich energii. Tyle samo razy wymieniłem z przybyłymi w tym samym celu sąsiadami uwagi o pogodzie i ani razu mi się to nie znudziło.
- Przeżyłem jedno wesele.
- Ciapnąłem 36 komarów, 512 uszło z życiem. Skuteczność ledwo ponad 7%. Fatalnie...
- Nie znalazłem ani jednej czterolistnej koniczyny. Nie szkodzi, małżonka nadal znakomicie podkręca tę statystykę.
- Dwa razy podpaliłem kompost. Idiota!
- Nadal nie zbudowałem schodów na taras. Ale w przyszłym roku ho-ho! Schody będą na mur-beton. Drewniane.
- Pożegnałem pięć kotów. A może tylko cztery, może Mrytka jednak wróci...
- Zamordowałem tysiąc sześćset dwadzieścia trzy krety. W myślach. W rzeczywistości wszystkim się upiekło, ale moja cierpliwość ma swoje granice...
- Raz zostałem strażakiem i mam, cholera jasna, nadzieję, że na tym koniec.

Nie jest koniec opowieści o Wsi Anielskiej. Najcudowniejsza decyzja jaką podjąłem w życiu, wyprowadzka z miasta, nadal rodzi owoce, które zamierzam tu opisywać. Na przykład o tym jak ekipa górali postawiała nam dom, nie wypiwszy ani kropelki... Ale to za tydzień. Tymczasem!

--------------------
* Wszystkie liczby podaję w przybliżeniu. Nie mam w zwyczaju notować w kajecie każdego ciapniętego i nieciapniętego komara.

1 komentarz:

  1. ..górale czy wam nie żal..
    Nie żal. Wszystkie żale zapakowane starannie i poutykane na strychu, który tak bardzo pod górkę, że niechętnie się tam wchodzi. Ja chętnie (bardzo:) będę się przysłuchiwać co w trawie piszczy, jak błoto na drodze mlaszcze, jak mróz zgrzyta zębami w nierównej walce z kozą i wszelkim innym codziennym nadzwyczajnościom.
    Pozdrawiam (bardzo)

    OdpowiedzUsuń