niedziela, 9 września 2012

Polowanie na komary

Nie jest łatwo złapać komara w drewnianym domu. W żadnym nie jest łatwo, ale w drewnianym jest to równie trudne co wspinaczka na ośmiotysięcznik: wymaga staranych przygotowań, świetnej kondycji, odpowiedniej dozy szczęścia, oraz niezłomnej wiary w powodzenie przedsięwzięcia. Bo w drewnie, w przeciwieństwie do gładkich powierzchni tradycyjnie malowanych ścian, dominują sęki i słoje, na tle których komar staje się niewidzialny. Niemal niewidzialny - oczywiście zawsze istnieje szansa, że moskit zdecyduje się na odpoczynek dokładnie na linii naszego wzroku. Tia... Równie łatwo trafia się szóstkę w totka. Proszę się więc nie dziwić, że emocje mnie poniosły i skakałem po łóżku jak dziecko, gdy pewnego wieczora kilka dni temu utłukłem cztery komary!

Dzieciaki śpią, ja w sypialni dogorywam nad książką. Wokół idealna cisza, którą nagle przeszywa znane wszystkim komarze bzzzzzzzzzzzziiiiiiiiiiiii... Jakby ktoś gwoździem po szybie przejechał. Myśl o zignorowaniu alarmu i naciągnięciu kołdry na głowę porzucam natychmiast, dźwięk latającego komara jest ledwo słyszalny, ale z równym powodzeniem można ułożyć się na drzemkę w południe pod dzwonnicą. Odwracam się więc na plecy i zaczynam polowanie, to znaczy leżę nieruchomo i próbuję namierzyć kierunek bzyczenia. I nagle go widzę! Usiadł na ścianie tuż pod lampą. Chwytam leżącą na stoliku nacnym packę na muchy (packa na muchy to na wsi wyposażenie obowiązkowe, a fakt, że trzymam ją na stoliku nocnym, wynika z doświadczenia) i precyzyjnym smeczem zmieniam oprawcę w dwuwymiarową, mokrą plamę (tu kolejna przewaga drewna nad bielą tynku: nawet jak zostanie ślad, to i tak go nie widać, bo przypomina niewielki sęk).

A chwilę później, gdy opuściłem zaciśniętą w geście triumfu pięść i rozluźniłem szczęki, znów usłyszałem bzyczenie. I znów, choć sam nie mogłem w to uwierzyć, zlikwidowałem jego źródło precyzyjnym pac! Packa na muchy sprawdza się idealnie w walce z moskitami: jest lżejsza i precyzyjniejsza od zwiniętej gazety, o nieuzbrojonej dłoni nie wspominając. A potem jeszcze dwa razy: bzzzzzzzziiiiiiiii wzmocnione  rozwibrowanym errrrrrrrrrrrrr słowa haniebnego, uważna lustracja przestrzeni (jeśli ktoś mnie wtedy podglądał zza okna, to miał niezły ubaw: facet w piżamie, z packą w ręku, stoi zastygły na łóżku i wodzi wzrokiem po scianach), wreszcie dwa kocie kroki i PAC! PAC! Olimpijskie złoto w polowaniu na komary w domu z drewna zdobywa Vir Urbanus! Hymn, łzy wzruszenia, gratulacje od małżonki, rozpalone emocje długo nie pozwalają zasnąć.

O w pół do trzeciej w nocy obudziło mnie bzyczenie numer pięć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz