niedziela, 2 września 2012

Boso

Wywołany do tablicy słowami, które znajdują się tutaj, postanowiłem zdradzić jedną ze swych tajemnic:

Mam straszliwie brudne nogi.

Brudne brudem, którego zwykłe mycie nie ruszy. Większe szorowanie poprzedzone moczeniem nóg w misce też nie zrobi na nim wrażenia. Brud zblaknie, ale nadal tam będzie: głęboko wżarty w naskórek i w odciski, które się z niego uformowały. Widać go zwłaszcza na piętach oraz na paluchach: gruba warstwa zrogowaciałej skóry niewrażliwej na żadne szczotki czy pumeksy, szaro-sina, stwardniała podeszwa wytworzona latami chodzenia boso.

Albowiem chodzenie na bosaka to jedna z moich wielkich namiętności. Buty zrzucam przy każdej możliwej okazji: w domu (przez cały rok), w ogrodzie (od wczesnej wiosny do późnej jesieni), w pracy (szczęśliwie pracuję w miejscu, w którym garnitur nie jest wymagany). Uczucie swobody, które towarzyszy wyzwolonym z dybów stopom, w pełni rekompensuje jego wady, jak na przykład potępieńczy wzrok małżonki, która, choć nigdy nie miała nic przeciwko temu zwyczajowi, absolutnie nie zaakceptowała jego skutków. A czasami bose stopy zyskują niespodziewane uznanie, jak np. wtedy, gdy przeprowadzałem wywiad z pewnym znanym reżyserem filmowym. Początek kwietnia, niektórzy jeszcze w ocieplanych butach, ja w sandałach (zupełnie boso nie, bez przesady). Siedzimy w kawiarnianym ogródku, reżyser przez godzinę grzecznie odpowiada na pytania, a jednocześnie walczy o utrzymanie wzroku na mojej twarzy. W końcu nie wytrzymuje:
- Nie zimno Panu tak bez skarpetek!?

Inną wadą chodzenia boso jest ryzyko nadepnięcia na pszczołę. Mój trawnik, jak pisałem wcześniej, pełen jest mleczy, koniczyny i innych przyciągających owady kwiatków. Raz na jakiś czas trafiam na bzyczącą minę, która rozrywa mi stopę bólem tym bardziej przejmującym, im wrażliwszą jej część razi żądło. Kuśtykam wtedy po świeżą cebulę lub ziemniaka (przekrojone na pół i przyłożone do rany przynoszą ulgę w kilka minut) powstrzymując wodospad słów haniebnych wywołany po równo bólem i reakcją dzieciaków, które turlają się ze śmiechu na widok skaczącego na jednej nodze, czerwonego na twarzy ojca. Podobno pszczeli jad świetnie leczy z reumatyzmu. Jeśli tak, to mogę być spokojny o stopy, zwłaszcza o lewą.

Raz na jakiś czas małżonka zapędza mnie do gruntownego wymoczenia nóg w misce (szczególnie przed zmianą pościeli), co oczywiście jest czynnością wielce przyjemną, ale dopiero wtedy, gdy się już człowiek zbierze. Jednak efekty moczenia, jak nadmieniłem wyżej, są połowiczne. O wiele lepszy skutek przynosi półgodzinny spacer po zroszonej, świeżo skoszonej trawie, tylko że kombinacja porannej rosy, skoszonego trawnika, wolnego od pracy poranka i trzydziestu minut bez jakiegoś żądania ze strony dzieci ("Tato, kanapkę!", "Tato, siku!", "Tato, a zbudujemy coś z klocków!?") zdarza się może ze dwa razy w roku.

Najczystsze w moim bosym życiu nogi miałem po powrocie z sanatorium w Busku-Zdroju, gdzie zażywałem codziennych kąpieli w wodzie siarczkowej (między innymi, bo przyjemnych zabiegów było więcej). Sam byłem zdziwiony: stopy były gładziutkie i różowiutkie jak niemowlęca pupcia, aż żal było je psuć chodzeniem! Od tej pory raz na jakiś czas sugeruję małżonce, że bardzo chętnie znów udałbym się do Buska na gruntowne czyszczenie pięt, ale jakoś nie znajduję zrozumienia. "Pumeksem" - odpowiada małżonka, wskazując drzwi od łazienki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz