Nocne ciemności wśród starych i nowych mieszkańców wsi wywołują reakcje dokładnie odwrotne. Ci pierwsi zdecydowanie ich nie lubią, dla tych drugich nieskażona latarniami ciemność stanowi jedną z atrakcji niedostępnych w mieście. Ci pierwsi na każdym wiejskim zebraniu apelują o ustawienie latarni tam, gdzie ich brakuje, ci drudzy w tym czasie milczą, zapewne z obawy, że ich pociąg do mroku zostanie kompletnie niezrozumiały. Bo faktycznie - o ileż wygodniej wraca się wieczorem do domu bez obawy o wpadnięcie w niewidoczną dziurę, o ileż pewniej mija się krzaki, gdy widać, że nie czai się za nimi żaden zbir. A że gwiazd nie widać?
Mieszczuchy na zebraniach siedzą cicho, za to między sobą otwarcie rozmawiają, że woleliby, aby zostało tak, jak jest. Czyli w centrum wsi, przy głównej drodze, latarnie mogą zostać, bo faktycznie są potrzebne, ale na Dołkach to lepiej, żeby ich nie było... Dlaczego?
Ano dla widoku Drogi Mlecznej w letnią noc. Dla spadającej gwiazdy, która, kto wie, być może spełni nasze życzenia. Dla tej sowy, która kiedyś bezszelestnie przemknęła tuż koło mojej głowy, że aż podskoczyłem. Pewnie, że się przestraszyłem, ale jakie to ma znaczenie. Dla wszystkich naszych gości, którzy rano witają nas niezmiennym: "Ależ głęboko spaliśmy, u nas nigdy nie jest tak cicho i ciemno!". I dlatego, żeby właśnie nie było jak w mieście, w którym nigdy nie jest ani zupełnie cicho ani zupełnie ciemno.
Nasza gmina należy do tych biedniejszych. Nie ma w niej żadnego przemysłu, nie ma wielkich centrów handlowych ani żadnych innych przedsiębiorstw, które zasilałyby jej budżet podatkami. W związku z tym inwestycje w infrastrukturę są minimalne. Nie ma chodników, drogi się łata a nie remontuje, o kanalizacji lepiej nie wspominać. Na oświetlenie też na razie nie ma pieniędzy. Na szczęście - szepczę najmniejszą możliwą czcionką. A i tak pewnie mi się oberwie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz