Droga, przy której mieszkamy, czasami zamienia się w strumień. Dzieje się tak przeważnie na przedwiośniu, gdy nagłe ocieplenie gwałtownie stopi śnieg, lub gdy się rozpada: przemarznięta ziemia nie przyjmuje wtedy ani kropli wody i wszystko spływa, a nie wsiąka. Dwie płachty okolicznych pól opadają w kierunku naszej drogi, krajobraz przypomina otwartą księgę, co wygląda niezwykle malowniczo. Również w czasie ulewy, tylko że akurat wtedy piękno podkrakowskiej wsi nie porusza nas ani trochę. Bardziej zastanawia nas jak pokonać półmetrowej głębokości rwący strumień, w który zamieniła się nasza polna dróżka. A gdy woda już opadnie, w miarę równe koleiny zamieniają się w tor przeszkód pełen błota, piachu, mniejszych i większych kamieni, jakiś gałęzi i wszystkiego, co spłynęło z pól. Droga kończy się skrzyżowaniem. Pod nim jest przepust, którym nadmiar wody powinien spłynąć dalej, na pola. Jednak przepust jest zatkany od zawsze, przez co przy skrzyżowaniu tworzy się staw (kaczki sąsiada są wniebowzięte).
Droga, przy której mieszkamy, wymaga remontu, o czym władze naszej gminy wiedzą doskonale. Po każdej większej nawałnicy przyjeżdża komisja, która, przeskakując lub omijając błotniste pułapki w beznadziejnej walce o zachowanie czystości półbutów i szpilek, lustruje zniszczenia, sporządzając urzędowe notatki wraz z dokumentacją fotograficzną oraz kręcąc ze zdumieniem głowami. Skąd to zdumienie, nie wiem, przecież historia powtarza się co roku. W zasadzie komisja nie musiałaby przyjeżdżać, wystarczy przepisać notatki.
Ostatnio jednak coś drgnęło. Wójt zwołał zebranie właścicieli wszystkich działek leżących wzdłuż drogi, przy której mieszkamy.
- Moi drodzy, - oświadczył - remontujemy!
W ciszy, która zapadła, słychać było chrzęst podnoszonych brwi.
- Jest tylko jedno "ale".
Brwi powoli zaczęły opadać...
- Droga jest nierównej szerokości. Czasem ma trzy metry, a czasem sześć. A powinna mieć dziesięć, żeby zmieścił się i asfalt, i dwa rowy po bokach. I w związku z tym proszę was, żebyście zrzekli się kawałka waszej ziemi na rzecz wspólnego dobra.
Brwi minęły punkt neutralny i zaczęły się zbiegać ku sobie. I trwały w tym stanie przez dwie godziny dyskusji.
Oj, - pomyślałem- chyba jednak trzeba będzie kupić to 4x4. I na dobrą sprawę ani trochę mnie to nie martwi.
taaak.... walka wymaga ofiar. Także ta walka z błotem i niewygodą.
OdpowiedzUsuń..nowe autko na szczudłatych kółkach i ten krótkonogi drób taplający w błogostanie - w błocku - toż to bukoliczny obrazek :)
OdpowiedzUsuń