niedziela, 22 kwietnia 2012

Pole do popisu

- Jaka jest tajemnica waszych słynnych pięknych trawników? - zapytano kiedyś Anglików.
- Wyłącznie kosić i podlewać - odpowiedzieli - i tak przez trzysta lat...

Na początku była glina. I błoto. I piach. I betonowe resztki, zardzewiałe gwoździe i śruby, postrzępione płachty folii remontowej, okrawki styropianu, połamane, ochlapane cementem dechy i wszelkie inne suweniry po ekipie budowlanej. Dwadzieścia arów depresji tym czarniejszej, im bardziej zerkało się za płot, na trawnik sąsiada - jak spod igły. Sam nie dam rady - zdecydowałem i wezwałem posiłki.

Traktor najpierw zaorał, a potem zabronował i zawalcował cały teren. Jego spokój i siła napełniły mnie otuchą. Wkroczyłem na pole dostojnym, uroczystym krokiem i przemierzyłem je wzdłuż i wszerz, co chwila czerpiąc z wora i zamaszystym ruchem rozsiewając nasiona. A także przeklinając pod nosem wiatr, który uparł się, żeby trawnik zasadzić również na mojej twarzy, ubraniu oraz w butach.

Potem nastąpiły długie tygodnie czekania, aż się zazieleni. Wraz z nasionami kiełkowała nadzieja na trawnik z katalogu: gęsty, soczysty, przycięty od linijki. Wizję mąciły nieprzewidziane wypadki: kret wykopał  pierwsze kopce, pies postanowił sprawdzić co owe kopce kryją, stada szpaków i wróbli uznały, że mój trawnik to największy karmnik na świecie. Natomiast znajomi i przyjaciele, jeśli ich nie upilnowałem, żłobili obcasami  kilkumetrowe ścieżki, urywane gdy wreszcie do nich dotarło, że teren jest wciąż zbyt miękki na spacery.

Potem pojawiły się mlecze. Dziesiątki, setki żółtych punktów, które tym gęściej pokrywały teren, im bardziej uparłem się by je wszystkie powyrywać. Żółć z trawnika wkrótce przelała się na moją wątrobę, ustępując miejsca puchowej, rozsiewanej na wszystkie strony bieli dmuchawców. Następny dołączył perz, który rozpychał się w rachitycznej wciąż trawie z siłą wiejskiego parobka. Do perzu dołączyły inne chwasty, których nawet nie potrafię nazwać, a które rzuciły się na mój trawnik jak stado wróbli na okruszki. Wizja z katalogu rozwiewała się. Mój trawnik zmienił się w twarz nastolatka: zamiast gładkiej świeżości pryszcze i rzadkie kępki pierwszego zarostu. Trawnik za płotem zieleniał na równi z moją zazdrością.

W międzyczasie zaprzyjaźniłem się z kosiarką. Najmniejszą elektryczną kosiareczką świata, która świetnie spisywała się w moim poprzednim, dokładnie pięć razy mniejszym ogrodzie, a która teraz zmusza mnie do wielogodzinnych dreptanych maratonów z balastem blisko stumetrowego, pomarańczowego ogona. Już dawno powinienem kupić kosiarkę spalinową, może nawet taki mały traktorek - marzenie każdego dorosłego chłopca z ogrodem, niestety kosiareczka postanowiła pobić rekord długowieczności i uparcie się nie psuje. W życiu bym nie przypuszczał, że brak awarii może martwić...

Mój trawnik ma w tej chwili pięć lat. Zgęstniał, zmężniał, okrzepł. Nadal jednak zdobią go krecie kopce, mlecze, osty, koniczyna i wszystko to, co porasta okoliczne łąki. I już dawno pogodziłem się z faktem, że nigdy nie będzie jak z katalogu. Zamiast walczyć z chwastami, rozkładam leżak i chwytam spojrzenia  nowych, walczących z gliną i błotem sąsiadów, którym mój zachwaszczony trawnik wydaje się jak spod igły!

2 komentarze:

  1. Wiem, znam, rozumiem. Samorosnące, samokoszące i samopielęgnujące się trawniki (i inne ogrodowe 'utrapienia') naprawdę istnieją ! Po prostu zrób-to-sam. Albo znajdź ogrodnika. Jam Ci jest!
    Jan Dobrogosz

    OdpowiedzUsuń