niedziela, 28 października 2012

Wjazd na podwórko

Żeby wjechać na moje podwórko, należy pokonać drobne wzniesienie. Ot, kilka metrów pod niewielką górkę, której w codziennej praktyce zupełnie się nie zauważa, tyle wysiłku, co pokonać rampę dla wózków przy osiedlowym sklepiku. Chyba że zrobi się ślisko, wtedy owe kilka metrów z drogi wiodącej wzdłuż frontowego płotu staje się wyzwaniem. Bo żeby wjechać w bramę, trzeba nie tylko pokonać owo wzniesienie, ale jeszcze skręcić pod kątem prostym.

Problem pojawia się zwłaszcza w czasie odwilży, gdy zwały śniegu zmieniają się w breję, a grunt, z wierzchu rozmiękły, niżej wciąż zmarznięty i nieprzyjmujący ani kropli wody, pokrywa się kilkucentymetrową warstwą błota. Wtedy koła mielą w miejscu jak szalone, a czerwieniejący na twarzy kierowca kurczowo ściskając kierownicę pochyla się do przodu w irracjonalnej próbie wsparcia auta w wysiłku. Niekiedy się uda: samochód centymetr po centymetrze czepia się gruntu i w końcu wjeżdża na płaską równinę podwórka. Motor z ulgą wraca na wolne obroty, a kierowca opada na fotel. Błoto na bokach auta sięga dachu. Częściej po kilku próbach rezygnujemy i parkujemy na zewnątrz, wzdłuż płotu.

W tym roku na podwórku wreszcie pojawiło się utwardzenie. Jeszcze nie skończone, na razie warstwa gruzu przykryta drobnym kamykiem tworzy podkład pod kostkę brukową, którą mam zamiar położyć w przyszłym roku (tere-fere-kuku, jak znam życie, to stanie się to nie wcześniej niż za pięć lat, chyba że trafię w totka). Jednak po minionych pięciu latach taplania się w błocie jesteśmy w fazie rozkoszowania się możliwością dojścia z domu do auta w czystych, nieupapranych błotem butach. Ale podwórko to jedno, a wjazd na nie - drugie. Wjazd nadal będzie nieutwardzony z powodu, o którym pisałem tutaj.

Zima nadciąga. Biorę głęboki wdech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz