niedziela, 21 października 2012

Bracia Dusza

Ekipa górali, która stawiała nasz dom, nie wypiła w trakcie budowy ani kropelki alkoholu z wyjątkiem jednej sytuacji, której byłem sprawcą. To znaczy sprawcą była taka jedna, która wtarabaniła się naszym autem do rowu. "To był moment..." - tłumaczyła się potem owa osoba z miną skruszoną.

- Panowie, pomożecie? - rzuciłem w stronę ekipy, która, odłożywszy na bok narzędzia, z wyraźnym zainteresowaniem śledziła przebieg wydarzeń.

Oczywiście, że pomogli. Czterech chłopa wytarło dłonie o spodnie, leniwym krokiem podeszło do auta, zaparło się i wypchnęło je na asfalt tak lekko, jakby zrobione było z dykty. Tylko poczerwieniałe twarze zdradzały wysiłek.
Pognałem do sklepu po piwo. Widok oszronionych butelek wywołał ożywienie, ale, uwaga, nie takie, jakiego można by się spodziewać. Uśmiechy niepewne, piwo brane z wahaniem, aż w końcu wszyscy utkwili pytający wzrok w szefie. Pan Tadek milczał przez trzy długie sekundy.
- No dobra, przerwa - rzucił w końcu, uznawszy, że skoro stawia inwestor, to odmówić nie wypada. 

Ekipa braci Dusza to ewenement. Znalazłem ich... przez internet, wpisawszy w wyszukiwarce hasłu "domy z drewna". Wyskoczyli wcale nie na pierwszym miejscu i nawet nie na pierwszej stronie. Ale jako pierwsi po kilku minutach rozmowy przez telefon zaprosili nas na budowę: "Co będziemy gadać na sucho, przyjedźcie i pooglądajcie".
Veni, vidi, vici. Moim zwycięstwem było znalezienie najporządniejszej ekipy budowlanej pod słońcem. Każdy kto kiedykolwiek stawiał dom wie, że największa mordęga i niewysychające źródło stresu to pilnowanie, żeby ekipa czegoś nie schrzaniła. A ekipa, której wisi, że wznosi nasze wymarzone gniazdko, przeważnie chrzani, bo chce jak najszybciej skończyć, żeby jechać na następną robotę (którą też zapewne schrzani), bo po co jest projekt, skoro oni wiedzą lepiej, bo to, bo tamto, bo siamto. Budowlańcy pozwalają sobie na tym więcej, im bardziej wyczują, że nie znamy się na stawianiu domów i nie wiemy czego dopilnować.

Firma braci Dusza to całkowite tego zaprzeczenie. I mógłbym się tu podać kilka stron przykładów, ale myślę, że wystarczy jeden. Zwykle na budowie było ich kilku: trzech, czasami pięciu, z rzadka ośmiu... Jednak gdy przyszło stawiać więźbę dachową, zjawiło się ich kilkunastu. Pracowali ściśnięci na niewielkiej przestrzeni, kilka metrów nad ziemią, dźwigając ciężkie i nieporęczne krokwie. I przez cały dzień nie było słychać żadnych krzyków, wyzwisk, awantur. Nie zdarzył się żaden wypadek, nikomu nie zleciał młotek na głowę, nikogo nie uderzył żaden wyrywający się z rąk legar. Najbardziej uderzająca była cisza: każdy z nich dokładnie wiedział kto wznosi, kto podpiera, kto przybija, kto idzie po następną belkę. Kolejne krokwie stawały na baczność, a ja przez cały dzień stałem z boku i z otwartą buzią podziwiałem ten idealnie zestrojony mechanizm. Wiecha zawisła bodaj na drugi dzień.

Dom wznieśli w cztery miesiące: w czerwcu zaczęli, w październiku już mieszkaliśmy. Przez cały okres budowy rozkoszowałem się uczuciem, którego kompletnie się nie spodziewałem po traumie wznoszenia poprzedniego domu (moje obecne lokum nosi numer dwa): uczuciem pewności, że dom będzie solidny. Że pomimo braku czasu by tkwić na budowie od rana do wieczora, mogę być spokojny o jakość roboty. Że po przeprowadzce nie natrafię na żadną minę, której usunięcie kosztować będzie czas, pieniądze i zdrowie.

Panie Tadku, z podziękowaniami: www.domyzdrewna.com.pl




1 komentarz:

  1. Cisza..... tak.....
    Doświadczyłem tego przy "naszych" dwóch ekipach budowlanych (dekarze i 'dociepleniowcy'). Nawet w okresie kiedy obydwie ekipy w jednym czasie - a często i na jednym rusztowaniu - robiły swoje. Każdy robił swoje bo wiedział dokładnie co! Precyzja współpracy ! Zrozumienie i wyobraźnia !
    Cisza ... ten tylko cię ceni co cię stracił ...
    jako ogrodnik mam wiele okazji do obserwacji różnych "ekip" dobitnie i wyraziście zaznaczjących swą obecność w bliższym (i dalszym) otoczeniu soczystą i wielce urozmaiconą polszczyzną.
    ... tak .... cisza ....

    OdpowiedzUsuń