niedziela, 8 lipca 2012
Czterolistna koniczyna
- Zobacz, kochanie, znalazłam czterolistną koniczynę!
Małżonka wręcza mi cieniutką łodyżkę zakończoną czterema zielonymi płatkami.
- I jeszcze trzy! - dodaje chichocząc.
- Tylko tyle!? - w moim pytaniu nie ma śladu ironii. Już od dawna. Albowiem moja małżonka znajduje czterolistne koniczyny z tak przerażającą łatwością, że gdybyśmy żyli kilka wieków wcześniej, to wcale bym się nie zdziwił, gdyby ją ktoś posądził o czary.
Idziemy na spacer. Droga biegnie wzdłuż pola obsianego zbożem. Na jego krawędzi wąski, zielony pas koniczyny. Małżonka pochyla się, wyciąga rękę i wręcza mi cztery listki na chudej łodydze.
Chwilę później przysiadamy dla odpoczynku. Żona obserwuje obłoki, podziwia jaskółki, wpatruje się w las na horyzoncie, leniwie konwersuje, a po kwadransie wręcza mi kilkanaście wiadomych koniczyn, które znalazła nie ruszając się z miejsca. Rekord: dwadzieścia sześć czterolistnych i, uwaga, dwie pięciolistne koniczyny znalezione na jednym spacerze.
Każda roślinka ląduje między kartami książek, listki starannie rozłożone, by było widać ile ich jest. Gdy dzieciaki podrosną i zaczną sięgać po lektury, będą przekonane, że ów symbol szczęścia rodzi się w księgarniach.
Dzieciaczki czasem próbują naśladować mamę, ale bez powodzenia. Ja zarzuciłem bezowocne próby już dawno temu - dlaczego mam się wysilać, skoro moja lepsza połowa załatwia sprawę hurtowo. Niedawno zaproponowałem jej, by założyła firmę i sprzedawała koniczyny za ciężkie pieniądze. Roześmiała się, ale jej wzrok mówił, że wcale nie uważa żarciku za absurdalny. Kto wie, może czterolistna koniczyna właśnie w taki sposób przyniesie nam fortunę?
Szukając działki pod budowę domu, oglądaliśmy różne miejsca. Gdy dotarliśmy tutaj, po wyjściu z auta małżonka pochyliła się i wręczyła mi czterolistną koniczynę. I dłużej już nie szukaliśmy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz