- Tato, jestem królikiem!
- Nie, ja jestem królikiem!!
- Nie-e, to ja jestem królikiem!!!
- Tato, ona mówi, że jest królikiem, ale to ja jestem królikiem!
Dzieciaki tańczą wokół świeżo wykopanej marchewki, która, jeszcze z natką, płucze się w wiadrze z wodą. Co chwila wyciągają kolejną i chrupią na wyścigi:
- Zobacz, tato, jak szybko potrafię zjeść marchewkę!
Marchewka jest jeszcze niewielka, nie dłuższa niż dwa-trzy centymetry. Wykopaliśmy ją, żeby nieco przerzedzić zbyt gęsto porośniętą grządkę - warzywa tkwią w niej jak zapałki w pudełku. Marchewki, pietruszki, groszek, papryka, cebule, pory, selery, ogórki... Wszystko rośnie na potęgę, jak co roku zasilone kompostem, którego siły nie doceniliśmy kolejny raz.
Pierwszy sezon warzywnika pięć lat temu: prostokąt cztery na osiem metrów wypełniony suchą, pylistą, pełną zbitych grud i kamieni ziemią. Małżonka po kilkudniowej walce ciska łopatę i rzuca grobowym głosem: zasiej trawę, nic z tego nie będzie... Otwieram komputer, w przeglądarkę wpisuję "sprzedaż czarnoziemu". Kilka dni później pod warzywnik podjeżdża wywrotka pełna czarnej nadziei.
Pełna beznadziei... Czarnoziem, gdy już wylądował na grządkach, okazał się pachnącą starym olejem gliną wykopaną z jakiejś budowy. Niech to cholera! Chcąc nie chcąc łapię szpadel i mieszam piach z gliną przeklinając nieuczciwego sprzedawcę. Nasze myśli są czarniejsze od ziemi. Małżonka, z natury bardziej emocjonalna, pociąga nosem, udając, że ma katar.
- W przyszłym roku wkopię kompost, zobaczysz, że będzie dobrze... - pocieszam ją nieszczerze.
A jednak. Pierwsze plony faktycznie były jeszcze mizerne. Pierwsze koty za płoty... Następne okazały się całkiem, całkiem. Kolejne rozjaśniły twarz małżonki, a zeszłoroczne okazały się pierwszą klęską urodzaju (kiszone ogórki jemy do dzisiaj). Wkopywany co roku kompost zmienił pustynię w ziemię tak żyzną, że nawet kij od miotły rozkwita.
O czym oczywiście rokrocznie zapominamy, siejąc i sadząc zbyt gęsto, w związku z czym od czasu do czasu musimy wkroczyć do warzywnika i przerzedzić marchewki, buraczki i inne pietruszki, przy okazji zmieniając dzieciaki w króliki.
A propos kotów - kolejne mruczące cztery łapy nie czekały do jesieni i wprowadziły się do nas z początkiem lata. A nie mówiłem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz