niedziela, 27 maja 2012

Koty

W zeszłym roku pochowałem/zakopałem cztery koty (wybór orzeczenia zostawiam szanownym Czytelnikom, w zależności od światopoglądu. Ja zdecydowanie wolę to pierwsze).

Najpierw Pusia - piętnastoletnia kotka, która padła ze starości. Potem Łapek, jej potomek, któremu wysiadły nerki (był wykastrowany), następnie Bzik, młody kotek, którego moja mama znalazła na polu. Bzik miał ogonek zżarty przez robaki, weterynarz mu go amputował, więc Bzik wyglądał jak kot z wyspy Man. Miał pecha - wpadł pod samochód, choć auta u nas jeżdżą raz na dziesięć minut. A może właśnie dlatego... Kolejkę zakończyła bezimienna kotka sąsiada, którą zmógł rak. Wszystkie zakopałem pod rzędem tuj, na lewo od tarasu, stając się, chcąc nie chcąc, właścicielem "smętarza dla zwierzaków".

Przerwa w posiadaniu kotów trwała dokładnie miesiąc, po czym w domu zalągł się następny mruczek. Bo koty, zwłaszcza na wsi, się nie rodzą, one się właśnie lęgną. Z niczego. Jak koty - paprochy, które kłębią się po kątach dobę po gruntownym sprzątaniu. Koty wyczuwają swoim kocim instynktem dom, w którym są mile widziane, i natychmiast się do niego wprowadzają. I nie przeszkadza im nawet pies - sporej wielkości kundel, z wyglądu mruczko-morderca. Kotka Mrytka, trafiła do nas spod sklepu, przy którym spędzała czas w oczekiwaniu na kiełbasę. Była nią tak upasiona, że wyglądała jakby połknęła grapefruita w całości. Jednak najwyraźniej brakowało jej towarzystwa, bo bez najmniejszego miałknięcia zaakceptowała rękę mojej mamy podnoszącą ją z październikowego błota i wnoszącą najpierw do auta, a potem do domu. Po roku jej brzuch jest dwa razy mniejszy, mimo normalnej diety, co zdecydowanie świadczy o hojności i dobrym sercu mieszkańców wsi.

Niedawno w okolicy pojawił się kolejny kot. Mieszka na polu, a większość czasu spędza na pielgrzymkach po tarasach i kuchennych oknach - niby udając, że przyszedł ot tak, trochę sobie posiedzieć, ale jeśli miałby dostać plasterek szynki, to bardzo chętnie. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny, o kocie nie rozmawiamy. Udajemy, że go nie ma. Omijamy go wzrokiem, wyganiamy z myśli. Wypieramy. Beznadziejna walka - każdy z nas doskonale wie, że najpóźniej jesienią w naszym domu zamieszkają kolejne mruczące cztery łapy.

Jeśli dobrze policzyłem, to będzie dwudziesty trzeci kot w moim życiu. Ale mogę się mylić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz