niedziela, 22 lipca 2012

Obchód ogrodu

Obchód ogrodu to codzienny rytuał od momentu, w którym śnieg topnieje na tyle, że zaczynamy widzieć, co się pod nim kryje, do chwili, w której świeży śnieg zasłania ogród na dobre. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni codzienny obchód wygląda dokładnie tak samo: schodzimy z tarasu i posuwając się wzdłuż prawej strony działki oglądamy kolejno:
- róże pnące ("ależ się pną! jak to dobrze, że posadziliśmy je na gnoju")
- cisy ("ależ wolno rosną")
- berberysy ("ależ wolno rosną, może by je czymś podlać w tym roku...")
- jarzębinę ("ależ ona szybko rośnie, pamiętasz - jak ją sadziłem to była taka, a teraz jest taaaaaka")
- dereń ("o! dereń!" - no bo co innego można powiedzieć o dereniu...)
- dzikie maliny ("tak się plenią, a owoców jak nie ma, tak nie ma")
- warzywnik ("w tym roku trzeba by wreszcie zrobić ten płotek")
- brzozę (przy brzozie zamieramy w bezsłownym podziwie dla tempa jej przyrostu)
- stertę dech po budowie (przy niej też milczymy - ja wiem, że małżonka jej nie cierpi, małżonka wie, że nie dam jej ruszyć, więc po co strzępić języki)
- oraz kilka dziesiątek innych drzewek, krzewów i krzaków, które codziennie, od wczesnej wiosny do późnej jesieni wywołują te same: "ależ one rosną" lub "jakoś wolno rosną".

Codzienny obchód ogrodu zawsze następuje spontanicznie. Nigdy nie wiemy, kiedy poderwiemy się z foteli by sprawdzić czy rzodkiewka już wzeszła i czy truskawki dojrzały. Czasem przed-, czasem po południu, bywa, że jeszcze przed śniadaniem lub późnym wieczorem - bez słowa schodzimy z tarasu by nasycić się widokiem przekopanych grządek i czerwieniejących porzeczek, oraz skląć cholernego kreta, którego kopiec wyrósł pół metra od akustycznego odstraszacza z fotoogniwem za sto siedemnaście złotych ("Działa w promieniu do 50m"). Ale tak naprawdę to wcale nie idziemy, żeby zobaczyć, jak jeżyny przyrosły o pół milimetra. Idziemy po energię, która, zgodnie z zasadą jej zachowania, wraca do nas, zatoczywszy koło od szpadla, kosiarki i węża. Idziemy by zamienić ból schylonych pleców, spierzchnięte dłonie i spocone czoło na poczucie, że wysiłek ma sens, i że my, mieszczuchy, dajemy radę...

Siedzę na tarasie i piszę te słowa. Za plecami słyszę kroki małżonki, która jeszcze nie wie o czym będzie felieton.
- Idę na obchód - mówi. Dołączysz za chwilę?
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz