Pierwsza zima po przeprowadzce (późnojesiennej). Śnieg zasypał wszystko grubą warstwą, również rów, który biegnie wzdłuż drogi. Jadę autem, jak zwykle skręcam za remizą, potem lekko pod górkę i już prawie jestem w domu, gdy wóz zaczyna ściągać w prawą stronę. Szybka kontra kierownicą, dodaję gazu, na próżno - samochód wpada do rowu i ani w te, ani we wte... Wysiadam, rozglądam się, dookoła pusto, cicho (a było około południa), dym leniwie sączy się z kominów, żywej duszy... Nikogo właściwie jeszcze tu nie znam, więc chwytam za telefon by wezwać jakąś pomoc drogową, gdy nagle zza zakrętu wyłania się czterech sympatycznych panów:
- Dobry!
- Dzień dobry, bo ja właśnie się zakopałem, może byście Panowie pomogli wypchnąć...
- Wiemy! Właśnie po to idziemy.
- !!!??? Bo ja... właśnie... mieszkam o tu, w tej drewnianej chałupie...
- Wiemy! Panie, my wszystko wiemy... Siadaj pan i gazu, wypchniemy...
Minutę później auto stało na drodze, 20zł na flaszkę skwapliwie zanurkowało do kieszeni, panowie zniknęli, jak się pojawili...
Właśnie wtedy dotarło do mnie to, co przeczuwałem wcześniej - wieś rządzi się własnymi prawami. Jednym z nich jest: Wieś wie wszystko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz