Tymi słowy powitała nas sąsiadka w pewien niedzielny poranek, wykrzykując je na cały głos z własnego podwórka. Faktycznie, w poprzedni, wyjątkowo ciepły wieczór, zasiedliśmy na tarasie i przegadaliśmy pół nocy przy winku i świecach (w tym jednej anty-komarowej).
Za życie na wsi zapłacimy utratą prywatności - ten fakt przeczuwaliśmy już wcześniej, a słowa sąsiadki były pierwszym, dobitnym potwierdzeniem naszych przypuszczeń. Im dłużej tu mieszkamy, tym bardziej uderza nas, że bliżsi i dalsi sąsiedzi natychmiast zobaczą i skomentują każdą, nawet najdrobniejszą nowość czy odstępstwo od normy. Zmiana auta, remont kuchni, przyjazd gości z noclegiem - to wielki dzwon. Dzwony średniej wielkości to np. nowa kurtka skórzana, zwolnienie lekarskie na tydzień, wiosenne porządki... Dzwoneczki najmniejsze dzwonią między chałupami cicho, ale wyraźnie: przyjazd kuriera z przesyłką, wizyta u fryzjera, nowe krzaki porzeczek w ogrodzie. Sąsiedzi widzą i wiedzą, a jeśli nie wiedzą, to nie omieszkają się dopytać: Co tam, panie Wojtku, podobno kręgosłup Panu wysiadł, gdy był Pan u notariusza?
Skąd on się, do cholery, o tym dowiedział!!??
Któregoś razu nasza przyjaciółka źle się poczuła i wezwaliśmy do niej lekarza. Karetka przyjechała o drugiej w nocy, błyskając na wszystkie strony niebieskim światłem. Następnego ranka, uprzedzając śledztwo, opowiadam sąsiadowi:
- A wie Pan, że było u nas pogotowie, bo koleżankę dopadł wirus i rzygała jak kot?
- Nie widziałem. SPAŁEM...
Z oczu jego biła rozpacz najczarniejsza ...
..lato, komary, winko, dzwony, dzwonki, dzwoneczki :) i..ludzie jak ludzie. Cieplej mi.
OdpowiedzUsuń