Na wsi nie ma ciszy, na wsi są traktorki. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni ich terkot rozpycha się wśród ptasich ćwierków i tryli, a smużki buroniebieskiego dymu mącą przejrzystość powietrza. Gdzie by nie spojrzeć, mechaniczny wół pracowicie orze, sieje, bronuje, kosi, rozrzuca, rozsypuje, zbiera i ładuje. Traktorki są takim samym elementem krajobrazu jak krowy czy przydrożne wierzby.
Pierwszego roku ich terkot doprowadzał mnie do furii. Naiwny mieszczuch, spodziewałem się, że wieś to słoneczne poranki wypełnione ptasim szczebiotem, leniwe brzęczenie pszczół w upalne popołudnia, wieczorne porykiwanie krowy czekającej na gospodarza. No po prostu Vivaldi, Cztery pory roku, Wiosna, Allegro... Nic z tego. Wieś to PYRKOTANIE TRAKTORKÓW. A także warkot elektrycznej dojarki (oddalonej o dobre 500 metrów, ale się niesie), huk klimatyzatora z kurzarni (słyszany zwłaszcza wieczorami), dudnienie muzyki ze schroniska młodzieżowego (co sobotę, fakt, że tylko do 22:00), oraz unisono elektrycznych i spalinowych kosiarek do trawy, tym częstsze, im bardziej we wsi przybywa mieszczuchów z ambicjami do angielskiego trawnika.
Na szczęście do bezustannego tyr-tyr można się przyzwyczaić. Obecnie, niczym zegarmistrz w swym warsztacie, podnoszę głowę tylko wtedy, gdy rozdzwoni się wymarzona niegdyś cisza. Czyli w niedzielę, w dniu, w którym rano budzi mnie świergot ptaków, popołudniu leniwie brzęczą pszczoły, a wieczorem krowa przyzywa gospodarza. Cudownie jest mieszkać na wsi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz