Helikopter wylądował we wsi tego samego dnia, w którym kupiłem nowy samochód. To znaczy nie nowy-z-salonu, ale nowy-z-komisu, żeby nie było niedomówień. Najważniejsze, że wprawił mnie w znany chyba każdemu kierowcy stan euforyczny: wpasowywanie się w nowy fotel, czułe głaskanie kierownicy, wzrok starający się zapamiętać wszystkie detale i kształty nowej deski rozdzielczej, wreszcie przekręcenie kluczyka i pierwsza jazda, delikatna, bez szarpania, wsłuchiwanie się w brzmienie silnika, łagodna stanowczość ręki zmieniającej biegi, zakręty brane tym śmielej im bardziej zrastamy się z autem w jeden organizm. No i wzrok: dumny, lekko nieobecny, a jednocześnie uważnie wpatrujący się w oczy innych kierowców, czy dostrzegają, czy doceniają to cacko, które właśnie ujarzmiam.
Wjeżdżając do wsi nowym autem, a może raczej dostojnie nim wpływając, rozparty w fotelu i z łokciem "na ekierkę", cieszyłem się z wrażenia, jakie wywołam na sąsiadach. Jedni pomachają, inni uniosą w górę kciuk, na twarzach uśmiechy uznania (zakładam, że szczere, choć wiem, że mało rzeczy równie skutecznie psuje humor co nowy wóz sąsiada). A potem oglądanie wnętrza, podnoszenie maski, rozmowy o spalaniu, ile-do-setki, i że kombi jest lepsze, bo więcej się zmieści...
Tymczasem wieś okazała się pusta jak plaża w listopadzie. Nikt nie kosił trawnika, żadnej krzątaniny po obejściach, na ławce przy sklepie żywej duszy. Pusto, cicho, niepokojąco...
W tłum wjechałem skręciwszy za remizą w prawo. Wozy straży pożarnej blokują przejazd, ludzie w niewielkich grupkach szepczą, na łące stoi HELIKOPTER. Nowiutki, żółty eurocopter pogotowia ratunkowego przyleciał po miejscowego pijaczka, który walnął głową w jakiś beton i przeleżał w rowie dwie godziny, zanim go znaleźli. Strażacy, równie przejęci, co wszyscy, odsuwają ludzi od maszyny, która chwilę później unosi się w powietrze zrywając czapki z głów i wdmuchując do oczu suche źdźbła trawy i inne paprochy.
Ludzie odwrócili wzrok dopiero, gdy helikopter zniknął za horyzontem.
- Oooo, nowy wózek! Jak tam, ile do setki? Kombi - więcej się zmieści...
Odpowiedziałem, uniosłem maskę, przytaknąłem, rozczarowany jak nigdy w życiu...
już, już się wyrywałam z niewczesną poradą, aby wszedł Pan w posiadanie małego, sportowego helikopterka, ale po zastanowieniu (wniosek - w tej hipotetycznej sytuacji na wspomnianej polanie wylądowałby zapewne statek kosmiczny i znowu nitki zamiast zachwytów :) w miejsce dobrych rad - najlepsze życzenia. Żeby krety wyemigrowały. Żeby Staś nie kazał zwalniać przy mijaniu remizy za każdym razem tylko od czasu do czasu. Żeby się darzyło:) Pozdrawiam serdecznie - Aleksandra Drozd
OdpowiedzUsuń1
OdpowiedzUsuń"przyleciał po miejscowego pijaczka, który walnął głową w jakiś beton i przeleżał w rowie dwie godziny, zanim go znaleźli"...ten miejscowy pijaczek jak go nazwałes zmarł...i raczej każdy miał w d****twoje nowe auto wtedy...Co ty sobą chcesz przedstawić.?
OdpowiedzUsuńNa ten, oraz inne zarzuty odpowiadam na stronie głównej pod hasłem "Ważna informacja". Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuń