niedziela, 10 marca 2013

Błoto

- Kochanie, potrzebuję buty na wiosnę. Jedziemy na zakupy.
- Mhm...
- Tylko dokąd pojedziemy? Bo najwięcej sklepów jest w Krakowskiej, ale tam zawsze takie tłumy...
- Kochanie, ty się nie zastanawiaj nad galerią. Ty mi lepiej powiedz, jak się wydostać na asfalt.

Małżonka już miała parsknąć śmiechem, ale w tej samej chwili uświadomiła sobie, że moje pytanie to tylko pół-żart, a drugie pół to zupełnie poważny problem.

Droga, przy której leży nasza posesja, leży jakieś sto pięćdziesiąt metrów od szosy. Pierwsze sto trzydzieści pokrywa asfalt, ostatnie dwadzieścia - już nie. Ostatnie dwadzieścia metrów to nadal polna droga, która w czasie deszczy i roztopów zamienia się w wypełnioną błotem dwumetrowej szerokości rynnę. Przeszkodę, którą trudno pokonać w kaloszach, a co dopiero samochodem.

Teraz i tak jest lepiej. Gdy kupowałem działkę, całe sto pięćdziesiąt metrów dojazdówki było nieutwardzone. Jakieś dwa, trzy lata temu gmina zlitowała się i wylała nam cienką warstwę asfaltu (który pęka pod każdym większym autem, ale to opowieść na inny raz). Z nieznanych mi powodów gminie zabrakło litości na ostatnie dwadzieścia metrów, przez co każdej wczesnej wiosny, każdego deszczowego lata, każdej późnej jesieni oraz przy każdej większej ulewie wydostanie się z naszej posesji stanowi problem. A jeszcze większy problem to powrót, bo mieszkamy na niewielkim wzniesieniu. Gdy wyjeżdżamy z domu, jest troszkę łatwiej, gdy wracamy, mamy pod górkę, metaforycznie i dosłownie.

Kilka razy drogę pokryto żwirem z niedalekiego kamieniołomu. Raz na mój koszt, gdy musiałem zapewnić dojazd ciężarówkom z materiałami na budowę. Raz wykosztował się sąsiad, który zamieszkał kawałek dalej (on ma jeszcze gorzej, bo nie dwadzieścia a osiemdziesiąt metrów błota, ale dla mnie to żadne pocieszenie). Raz żwir wysypano na koszt gminy. Niespodziewany widok wywrotek wypełnionych kamieniem uniósł nam brwi na wiele godzin. Sęk w tym, że żwir rozwiązuje problem na chwilę. Nie ma takiej ilości kamieni, których nasze błoto by nie wchłonęło. A co nie wchłonie, to większa ulewa wypłucze i poniesie w dół, w stronę asfaltu.

W zeszłym roku wójt narobił nam nadziei. Zwołał zebranie i triumfalnie ogłosił: Robimy! Sęk w tym, że wymaga to dobrej woli wszystkich właścicieli działek, wzdłuż których nasza droga wiedzie - każdy z nas musiałby oddać odrobinę swojej ziemi, by droga miała przepisowe dziesięć metrów szerokości razem z rowami odwadniającymi. A ponieważ właścicieli jest co najmniej dwudziestu, łatwo przewidzieć, że łatwo nie pójdzie... Zebranie odbyło się latem zeszłego roku (pisałem o tym tutaj), od tej pory nastała cisza.

Jutro wybieram się do wójta pogadać o kolejnej ciężarówce żwiru... Zakupy czekają na koniec roztopów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz