niedziela, 3 marca 2013

Busy

Stoję na przystanku na wylocie z miasta wśród co najmniej dziesięciu innych oczekujących. Jest szesnasta, czas powrotu z pracy do domu. Patrzę na tłumek i zastanawiam się, którym busem uda mi się dojechać do domu. Zza zakrętu wyłania się czerwony mercedes. Wypełniony do ostatniego centymetra sześciennego, nawet się nie zatrzymuje.

Kolejny bus pojawia się po dziesięciu minutach. Machamy... staje! Wśród czekających na przystanku zaczyna się gra: niby od niechcenia, ale z całą możliwą stanowczością zmierzamy do drzwi,  każdy chce jechać. Podchodzę i ja, bez większej nadziei. Do wypełnionego busa wcisnęło się jeszcze pięć osób, ja stoję szósty. W puszce sardynek dostrzegam jeszcze niewielką przestrzeń, wchodzę więc, choć jestem pewny, że kierowca mnie wyprosi. A jednak mam szczęście, na pytający wzrok kierowcy podaję nazwę miejscowości i wręczam monetę. Ruszamy.

Jadę na jednej nodze. Druga, ugięta w kolanie, unosi się milimetry nad czyimś butem. Skręcony tułów omija barierkę, głowa przekrzywiona - busy są niskie, ja wręcz przeciwnie. Z głośników dudni popowa sieczka popularnej stacji radiowej. Każdy kierowca busa słucha tej samej, na okrągło, cały dzień. Jak oni to wytrzymują? Drugim źródłem hałasu jest obowiązkowe CB radio, które służy do ostrzegania przed policją, oraz do krótkich pogawędek, gdy dwa busy mijają się na szosie.

- Cześć, Jureczku, co tam?
- Bzrrrrzzzzwiwwwwzzzrrr... (muzyka skutecznie zagłusza pełną trzasków i szumów odpowiedź Jureczka)
- U mnie też czysto, tylko jest korek do Kleparza.
- Bzirrwwwwwrreeechszzszsz...
- No, też się trzymaj, Jureczek.

Pasażerowie milczą. Wzrok nieobecny, każdy chroni się we własnym wnętrzu starając się nie zwracać uwagi na pogwałcenie strefy intymnej. Niektórzy z siedzących szczęściarzy grzebią w telefonach, bardziej dla zabicia czasu, niż z rzeczywistej potrzeby wysłania SMS-a.

A co by było, gdyby był wypadek? Staram się odgonić natrętne pytanie. Jazda busami rodzi uczucia sprzeczne: oburzenie, że pazerni kierowcy nabijają pojazdy grubo ponad limit rezonuje z ulgą, że się załapało i jedzie się do domu. Nie szkodzi, że na jednej nodze, przecież nam wypadek się nie zdarzy, prawda?

Zaduch w busie taki, że nie sposób oddychać. Okna zaparowane. Na szczęście kierowca uchylił szybę, więc delikatne podmuchy zimnego powietrza przynoszą ulgę tym z przodu. Ci z tyłu mają jednak gorzej - myśl o cudzej niedoli przynosi niewielkie pocieszenie.

-Wysiadają! - stłumiony głos z wnętrza wieloryba dochodzi do kierowcy, który zjeżdża na przystanek.

Drzwi się otwierają, wysiadam ja i czworo innych, żeby ten z samego końca mógł najpierw przepchać się do przodu, a potem wyskoczyć na zewnątrz. Dla mnie to okazja do kilku głębokich oddechów i nadzieja, że zrobi się luźniej. Nie zrobi. Na przystanku ktoś czekał. Zmieści się, skoro jeden wysiadł, to jeden wejdzie. Pakujemy się do środka w lekko zmienionym układzie. Teraz stoję nieco głębiej, tuż za kierowcą, tym razem już na dwóch nogach. Głowa nadal przechylona na bok.

Migacz błyska, kierowca włącza się do ruchu. Nie jest to proste, długi sznur aut nie zostawia wolnej przestrzeni, żaden nie zwolni, nikt nie lubi jechać za busem. Kierowca rusza poboczem i wciska się między auta. Busiarze to najbezczelniejsi uczestnicy ruchu. Wymuszają pierwszeństwo, omijają korki chodnikami, skręcają z pasów do jazdy prosto, jadą prosto z pasów do skrętu i robią sto innych rzeczy, byle jechać, a nie stać. Po części ich rozumiem: albo jedziemy zgodnie z przepisami, albo zgodnie z rozkładem. Tolerancja dla ich wyczynów rośnie we wnętrzu busa. Kierowcy innych aut klną, ci bardziej krewcy trąbią, czego żaden busiarz nie skwituje nawet wzruszeniem ramion.

Jadę już blisko pół godziny. Zaduch, zakręty i ciągłe przyspieszanie i hamowanie wywołują mdłości. Całe szczęście, że zrobiło się trochę luźniej. Udało mi się nawet usiąść. Fotele w busach osadzone są tak blisko, że kolanami wypycham oparcie tego z przodu. Gdyby zdarzył się wypadek, to nogi trzaskają jak zapałki... Teraz jednak nie zwracam na to uwagi. Jestem zmęczony po całym dniu pracy, głodny, mdli mnie od jazdy i nie mam czym oddychać. Przy życiu trzyma mnie najpierw myśl, a potem widok ostatniej prostej.

- Wysiadają! - mówię do kierowcy ustalonym kodem. Milimetrowe kiwnięcie głową oznacza, że usłyszał.

Chwilę później zjeżdżamy do zatoczki. Otwieram drzwi, wyskakuję na chodnik, prostuję wszystkie kości i zaciągam się tlenem. "Ostatni raz. Ostatni raz jechałem busem" - składam w myślach solenną przysięgę, doskonale wiedząc, że to nieprawda.


3 komentarze:

  1. ..też tak jechałam. Śnieg i mróz, do domu bardzo bardzo daleko.. Ale moja podróż zatłoczonym busem to był pierwszy etap powrotu z bardzo bardzo szczęśliwej wyprawy. I tak sobię marzę, że jeszcze raz się zdarzy..

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj przypadkiem oglądałam program o bezpiecznej jeździe.Dowiedziałam się, że w razie dachowania, każdy przedmiot w aucie wprawiony w ruch, uderza z siłą, którą można przełożyć na kilogramy, i tak. np. uderzenie telefonem komórkowym odczuwałoby się jak uderzenie czymś mającym 4 kg, książka - 11 kg, człowiek - pół tony. Postanowiłam jutro wynieść z samochodu leżące sobie pod siedzeniami łyżwy, butelkę wody i kilka innych przedmiotów.

    Tak, nienawidzę busów, a jeszcze bardziej pociągów, dworców (nawet tych wyremontowanych) i rozkładów jazdy.
    Pozdrawiam!
    Lala.lu

    OdpowiedzUsuń
  3. Ano właśnie... Ja niestety raz na jakiś czas muszę jechać busem, nie stać nas na auto dla każdego członka rodziny...

    OdpowiedzUsuń