Odśnieżanie dróg w naszej gminie działa bez zarzutu. Choć pod pewnym względem znacznie się pogorszyło.
We wsi anielskiej panuje mikroklimat. Jak pisałem już kiedyś tutaj, mieszkamy na terenie górzystym, na którym zimy są dłuższe, mroźniejsze i o wiele bardziej śnieżne niż w położonym o dwadzieścia pięć kilometrów dalej i sto metrów niżej Krakowie. Gdy opuszczałem miasto by zamieszkać "za siódmą górą, za siódmą rzeką", najbardziej obawiałem się dojazdów do pracy. Obawę potęgowały opowieści starych mieszkańców.
- Panie, kiedyś to tu były zimy. Ino koniem się dojeżdżało. A koń jak szedł, to śniegu miał po szyję. A raz to odcięło nas na tydzień!
Te słowa słyszałem od kilku osób niezależnie za każdym razem, gdy wyrażałem wątpliwość, czy zdołam dojechać do gościńca.
Tymczasem mieszkając tu już siódmą zimę, ani razu nie miałem kłopotów z dojazdem do pracy. Albo inaczej, ani razu nie miałem kłopotu z przejechaniem pięciu kilometrów od mojego domu do gościńca. Bo droga krajowa nr 94 to już inna historia. Owszem, pługi jeżdżą regularnie, ale gdy mocno sypie, to obciążone ponad normę TIR-y nie są w stanie podjechać pod górki i blokują całą trasę.
Jedynie pierwszej zimy musiałem przyzwyczaić drogowców do swojej obecności. Ponieważ do pracy wstawałem wtedy skoro świt, wykonałem telefon do pana K., właściciela pługopiaskarki.
- Dzień dobry, chciałem powiedzieć, że ja mieszkam na Dołkach i muszę wyjechać do pracy o piątej rano, więc może by pan przejechał pługiem koło mnie, bo sypie jak cholera. Wie pan, bo to nowa chałupa i jeszcze pan koło mnie nie odsypywał.
- Dobra, zrobi się.
I się zrobiło. I to z jakim fasonem. Dzwoni budzik, odklejam powieki i... zamieram ze zdumienia. Cała sypialnia migocze jaskrawopomarańczową, dyskotekową poświatą. Co jest, do cholery!?
Pługopiaskarka pana K. właśnie przejechała koło domu zalewając pogrążoną w zimowym śnie okolicę ostrzegawczym światłem koguta z dachu szoferki.
Krótko mówiąc wszelkie moje obawy okazały się płonne: owszem, śniegu u nas nie brakuje, ale służby drogowe działają jak trzeba. Z jednym małym wyjątkiem... Jakoś tak ze dwie zimy temu zmieniły substancję, którą sypią na drogi. Wcześniej sypały zwykłym piaskiem, teraz używają jakiejś paskudnej mieszanki soli ze spieczonym żużlem, przez co śnieg na drodze zmienia się w obrzydliwą, burą pacię. Jej ohydę podkreśla nieskalana śnieżna biel pól rozciągających się po obu stronach drogi. Oficjalnie nie narzekam - wszyscy chcemy jeździć bezpiecznie. Po cichu z dezaprobatą kręcę głową...
p.s.
Nie tylko ja wypatruję wiosny. Brzózka w moim ogrodzie również nie może się jej doczekać.
która z nich to brzózka? jeśli ta zgięta w rozpaczy, to niech ta wiosna przynajmniej wpadnie na chwilę, zanim przyjdzie. w swoim czasie.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę oba drzewka to brzozy. Ta większa to zwykła brzózka, jakich pełno na polach dookoła. Ta zgięta w pół to jakiś specjalny gatunek, którego nazwy już od dawna nie pamiętam. Byle do wiosny!
OdpowiedzUsuń:) do apelu się dołączam !
OdpowiedzUsuńP.S. poleciałam do Wikipedii z nadzieją taką, że uda mi się znaleźć nazwę brzozy, co na wierzbę płaczącą się zapatrzyła. A tam odmian bez liku! Pozostaje nadzieja, że Pan Jan D jak Ogrodnik (hmmm :) pamięta i przypomni.
Pozdrawiam obu Panów; Autora i Czytelnika.