niedziela, 11 marca 2012

Jestem góralem

Pierwszy raz dowiedziałem się, że jestem góralem, gdy urząd gminy przysłał mi pismo z wyliczeniem podatku od ziemi. Na nim określenie, w które wpatrywałem się wzrokiem pełnym zdumienia i niezrozumienia: Ulga górska. Jak to - ulga górska!? Przecież góry - to Tatry! Zakopane, Giewont, Kasprowy... To tam mieszkają górale, tam pasą owce na halach, to im należy się ulga za ciężkie warunki. Ale tu, na północ od Krakowa? Fakt, płasko nie jest, ale żeby od razu górska ulga? Oczywiście nie miałem (i nadal nie mam) nic przeciwko uldze, co to, to nie, jednak zdumienie było potężne.
Zdziwienie zaczęło się zmniejszać, gdy dowiedziałem się, że mieszkam w okolicy, która leży na wysokości Rabki. Noooo, teraz to rozumiem! Rabka to może nie Zakopane, Giewont i tak dalej, ale jednak z górami jakoś się kojarzy.
Zdumienie stopniało niemal do zera po pierwszej zimie, gdy zobaczyłem ile śniegu potrafi u nas napadać i jak długo zalega na polach. W Krakowie plucha, błoto i brud, tu - biało, czysto i sucho, bo wciąż poniżej zera. Wiosna też przychodzi dobre dwa tygodnie później: w mieście już się zieleni, u nas resztki śniegu wciąż walczą o życie.

Pełne zrozumienie faktu, że mieszkam w górach, zawdzięczam nogom i płucom, czyli pierwszej wycieczce rowerowej, która składała się z dłuuuuuugich okresów ślimaczej wspinaczki przerywanych mgnieniami ekstatycznych zjazdów. Doczołgawszy się do domu oparłem rower o ścianę i padłem na ziemię jak maratończyk za metą. A potem zdjąłem z kierownicy licznik i wzrokiem pełnym zdumienia i niezrozumienia wpatrywałem się w ekran: całkowity dystans: dwanaście kilometrów...

Niedawno podszedł do mnie sąsiad, mieszczuch świeżo po przeprowadzce, z wyliczeniem podatkowym w ręku:
- Widziałeś, sąsiad? Ulga górska!
Pokiwawszy głową zaproponowałem rowery. Co sobie będę język strzępił, niech sam się przekona!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz