Dzieciaków jest w naszej okolicy piętnaścioro. Najstarszy właśnie kończy pięć lat, najmłodsze wciąż jeszcze rąbią w pieluchy. Liczba dzieci systematycznie wzrasta: niektóre zasiedziałe rodziny postanawiają zwiększyć stan inwentarza, ewentualnie w okolicy wznosi się nowy dom, do którego sprowadza się para z przychówkiem. W czasie wakacji towarzystwo powiększa się jeszcze o letników, co sprawia, że w naszej okolicy piski, śmiechy, wrzaski i płacze zdecydowanie dominują nad śpiewem ptaków, rykiem krów, a nawet terkotaniem traktorów.
Dzieciaki to znakomity katalizator stosunków towarzyskich. Gdy tylko pogoda pozwala, a rodzice wrócili już z pracy, na drodze pojawia się sylwetka pchająca wózek lub usiłująca powstrzymać tuptającego drania przed wpadnięciem w błoto, rów, pokrzywy, kałużę, krowi placek lub wszystko na raz. Nie mija pięć minut i do pierwszej pary dołącza następna. Chwilę później skrzypią kolejne furtki i nagle na drodze wiruje małoletnia trąba powietrzna, której rodzice mistrzowsko łączą sielski spokój niespiesznej, sąsiedzkiej pogawędki z nagłymi zrywem w kierunku urwipołcia usiłującego np. zjeść piasek.
Spacery zwykle kończą się na tzw. mostku, czyli szerokim, betonowym podjeździe na podwórko sąsiada, który (jak wszyscy) nie dał rady wykończyć inwestycji na błysk, i wciąż mieszka w piachu i prowizorce. Tu towarzystwo rozsiada się na dechach i cegłach, a trąba powietrzna roznosi na wszystkie strony kupę piachu z budowy. Ciekawostka: z sezonu na sezon trąba coraz większa, a piachu jakoś nie ubywa... Coraz bardziej utytłane dzieciaki promieniują coraz większym szczęściem, nas też ogarnia błogość: słonko przyświeca, berbecie wreszcie zajmują się sobą, a jak się zmęczą to szybciej zasną. Nie trzeba kosić i podlewać, pielić i przycinać, można posiedzieć, pogadać, albo wspólnie pomilczeć, myśląc: "ależ to moje urosło...". Oj, co to będzie, gdy sąsiad wreszcie dokończy budowę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz