niedziela, 11 listopada 2012

Dwie pory roku

Rok na wsi dzieli się nie na cztery, ale na dwie pory roku: domową i ogrodową. Ta pierwsza obejmuje okres od późnej jesieni do końca wczesnej wiosny, druga rozciąga się od momentu, gdy zrobi się na tyle ciepło, że życie codzienne przenosi się na taras i do ogrodu, do chwili, gdy jest na to zbyt zimno.

Obie pory roku dzielą dwie cezury. O wiosennej pisałem tutaj, zimowa, która właśnie dobiega końca, obejmuje:

- czyszczenie tarasu z letnich sprzętów, które należy wtaszczyć na strych. Stół z porozkręcanymi nogami, sześć składanych krzesełek z czterema poduchami ("Kochanie, a może dokupimy wreszcie te dwie brakujące poduchy, co?"), dwa tuziny utytłanych w piachu i błocie wiaderek, łopatek, ciężarówek i traktorów z przyczepami (ich czyszczeniem zasadniczo powinny zająć się dzieci, ale że po takim czyszczeniu jest jeszcze więcej czyszczenia, więc robimy to wspólnie), hamak oraz doniczki z pelargoniami (ponieważ pelargonie na strychu zmarzną, więc na zimę przenosimy je do salonu, w którym anektują sporą część podłogi). Taras należałoby następnie gruntownie wyszorować, przeważnie jednak sprawę czyszczenia załatwia miotła.

- wyrwanie lub wykopanie wszystkich wydziobanych przez ptaki słoneczników, oklapłych po pierwszych przymrozkach nasturcji, uschniętych aksamitek (w mojej rodzinie zwanych turkami), z których najpierw należy wydłubać nasiona, a także trzystu dwudziestu sześciu innych kwiatuszków, krzewuszków i drzewuszków bez szans na przetrwanie zimy. Większość z nich nie nadaje się na kompost, w związku z czym należy:

- rozpalić ognisko. Co jest czynnością tym bardziej frustrującą, im bardziej wilgotne są stare dechy, które służą do rozniecenia ognia. W tym roku były wściekle wilgotne: wielka sterta na pół zgniłych słonecznikowych łodyg wciąż piętrzy się w rogu i jeśli czegoś nie wymyślę, to dotrwa do wiosny.

- przekopanie warzywnika połączone z gruntownym jego pieleniem. Moja dyskopatia za każdym razem daje do zrozumienia, że więcej na takie numery nie da się nabrać. Zawsze zdecydowanie przyznaję jej rację, przeganiając myśli o wiosennym wkopywaniu kompostu.

- wyczyszczenie kosiarki do trawy z grubej na dwa centymetry warstwy zielonej miazgi. Kosiarkę następnie należy wtaszczyć na strych.

- na strych wędruje również ogrodowy wąż długości co najmniej sześćdziesięciu metrów. Należy przy tym pamiętać o uprzednim wylaniu z niego wody, bo jeśli się tego nie zrobi, to zaleje ona podłogę w wiatrołapie wraz ze stojącymi na niej butami. O pozbyciu się wody z węża pamiętam średnio co drugi rok...

- grabienie liści z coraz większych drzewek owocowych; systematyczne usuwanie krecich kopców (przez całe lato kret był dla nas łaskawy, bydle przypomniało sobie o nas miesiąc temu i od tej pory codziennie obdarza nas kilkoma nowymi Wezuwiuszami. Najczulej wspominam ten pod kłującym jałowcem); owinięcie drzewek i krzewów słomą, żeby zimą nie zmarzły; przeniesienie wszystkich pustych już donic i doniczek oraz wszelkich łopat, grabi, wideł i haczek do kanciapy, od tej pory jej nieopatrzne otwarcie grozi wściekłym atakiem piramidy spiętrzonych klamotów.

- wtaszczenie na strych naszych i dziecięcych rowerów, zamknięcie klapy, otwarcie jej, wtaszczenie wszystkich innych rzeczy, o których wcześniej zapomnieliśmy, zamknięcie klapy, otwarcie jej, wniesienie letnich kurtek i zniesienie zimowych futer, zamknięcie klapy, otwarcie jej, zniesienie szufli do śniegu, zamknięcie klapy. O sankach pamiętałem, ale nie ma jeszcze śniegu, niech czekają.

Ufffffffff... Nie mogę doczekać się zimy. Odśnieżanie to JEDYNA ciężka praca fizyczna, która mnie wtedy czeka.


- Kochanie! - z korytarza dosięga mnie głos małżonki - A zniosłeś ze strychu zimowe buty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz