niedziela, 8 września 2013

Do szkoły

- Pan się nic nie boi, my się nim zajmiemy i mu wszystko pokażemy!

Mój prawie już dorosły synek stoi na drodze obok remizy czekając na gimbus, który zawiezie go, pierwszy raz w życiu, do szkoły. Szkoła znajduje się pięć kilometrów dalej, w centrum gminy. Autobus, który dowozi dzieci codziennie rano, krąży po wszystkich okolicznych przysiółkach wypełniając się podekscytowanymi właścicielami nowiutkich tornistrów. Do nas powinien przyjechać o siódmej trzydzieści, ale trochę się spóźnia.

Obok synka stoi jego tata, obaj tęgimi minami maskują wielką, gorącą, ciężką kulę strachu, która przygniata im żołądek. Ciekawe, czyja większa...

Na przystanek dochodzą kolejne dzieci, w różnym wieku, wszystkie starsze od mojego. Wszystkie grzecznym "Dzień dobry" witają nowicjuszy, a dwie podrośnięte dziewczynki, po krótkim, uważnym zlustrowaniu mojej miny, dodają słowa rozpoczynające te opowieść. To aż tak widać?

Kilka minut później zza zakrętu wyłania się biało-niebieski autosan, który wygląda na mojego rówieśnika (czterdzieści plus). Jedna z dziewczynek chwyta plecak mojego synka (zdecydowanie za ciężki na jego sześcioipółletnie plecy, ale dziś oprócz książek jest w nim wszystko to co, trzeba zawieźć do szkoły i co później już w niej zostanie: kapcie, kubek, herbata, pół kilo cukru itp.). Druga bierze go za rękę i pomaga pokonać strome stopnie gimbusa. Rozemocjonowany chłopak zapomina się nawet pożegnać.

Tego dnia po lekcjach pojechałem po niego do szkoły. Synek wybiegł z budynku, a na mój widok rozświetliły mu się oczy.
- Siadaj kolego do auta, wracamy do domu.
- Chyba żartujesz, tata, jadę autobusem!

I tyle go widziałem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz