Garnek stawiamy w ognisku, ale nie takim świeżym, tylko już takim trochę wygasłym, w którym więcej jest żaru niż płomienia. Jeśli się więc nam spieszy, to najpierw rozpalmy ognisko, a dopiero potem wypełniamy garnek. Tylko po co się spieszyć? Jak się komuś spieszy, to niech sobie jajecznicę usmaży.
Garnek wstawiamy do ogniska i czekamy, aż się pieczonka upiecze. Tak ze dwie, trzy godziny. Jak kto lubi, może sobie usiąść i wpatrywać się w ogień, można też zabrać się za jakąś robotę w ogrodzie (w ogrodzie zawsze jest coś do zrobienia), ale najlepiej usiąść w gronie ludzi, których się lubi i spędzić ten czas na niespiesznych pogawędkach o dupie Maryni.
Po trzech godzinach wyjmujemy garnek z ogniska, odkręcamy wieczko i - smacznego. Kalorii nie liczymy, dyspensa jest warunkiem koniecznym.
p.s. 1
Przepisów na pieczonkę jest tysiąc dwieście piętnaście, łatwo znaleźć w internecie.
p.s.2
Jeśli nie mamy garnka do pieczonki, to nie szkodzi. W takim przypadku ostrzymy kijki i pieczemy sobie kiełbaski.
p.s.3
W zasadzie ognisko też nie jest konieczne. Mogą być słone paluszki, można zamówić pizzę. Bo...
Najważniejsi są ludzie, których lubimy.
A pieczonka najlepiej smakuje jesienią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz