niedziela, 5 maja 2013

Pierdółki, ale jak cieszą!

Drodzy Czytelnicy,

Temat rozkwitających grusz, czereśni, jarzębin i dereni (dereniów?) nie jest jakoś szczególnie wciągający. Pierdółki i tyle... Dlatego nie będę miał pretensji, jeśli ten rozdział po prostu opuścicie. Ale ja, wróciwszy z Wielkiej Majówki, chodzę po ogrodzie i nie mogę nacieszyć oczu widokiem rozbudzonych po zimie drzew i krzewów. Zatem z radością donoszę:

Po pierwsze: wszystkie nasze drzewa i krzewy przetrwały zimę. Nawet to coś, co posadziłem w zeszłym roku, żeby się pięło po pergoli. Zimowy wicher zerwał z niego otulinę, o czym przekonaliśmy się dopiero gdy śnieg stopniał i to coś odsłonił. To coś, to takie wijące się pnącze z łodygą grubości niecałego milimetra. Wygląda to to, jakby w każdej chwili miało uschnąć, a jednak się wije. Jak się to coś nazywa, wie małżonka, której aktualnie nie ma, więc nie mogę spytać.

Po drugie: po raz pierwszy zakwitły grusze! Posadziliśmy je chyba pięć lat temu - tyle czasu potrzebowały, żeby się zadomowić.

Po trzecie: zakwitła też jedna z dwóch jarzębin, dzięki czemu zimą odwiedzające nas ptaki będą wreszcie miały wybór: słonecznik z karmnika lub owoce jarzębiny. Zapewne wybiorą jedno i drugie. Druga jarzębina ograniczyła się do świeżych liści. Może za rok...?

Po czwarte: zakwitł również dereń, dzięki czemu można o nim powiedzieć coś więcej, niż tylko: o dereń!

Po piąte: przyjęły się oba drzewa podarowane przez naszych przyjaciół późną jesienią zeszłego roku: buk oraz dąb. Posadziłem je tuż przed nadejściem mrozów. Ten pierwszy przystroił się w zdumiewającą ilość świeżych, jasnozielonych listków. Ten drugi okazał się jaworem, co nie przeszkadza mi w najmniejszym stopniu. Jawory też piękne drzewa.

Po szóste: żarnowiec ocalał. Jeden z dwóch, drugi nie przetrwał kreciej roboty: gdy w zeszłym roku pociągnąłem za  uschnięte resztki, wywróciłem się na plecy z korzeniem w dłoni, tak go krety obgryzły...

Po siódme: mrozy przetrwała też róża pnąca, po raz pierwszy bez ubranka na zimę.

Po ósme: najmniejszych problemów z przetrwaniem zimy nie miały mlecze, które właśnie kropkują na żółto świeżą zieleń trawnika. Wygląda to przepięknie, ale jutro bez litości utnę im głowy kosiarką. Uciąłbym już dziś, ale niedziela... A poza tym trawa musi wyschnąć.

Po dziewiąte: cebula, którą posadziliśmy tuż przed Wielką Majówką, już wypuściła łodygi. Po półtora tygodnia!

Po dziesiąte: mógłbym tak wymieniać, wymieniać, wymieniać... Myślę jednak, że należałoby już okazać litość tym Czytelnikom, którzy zdołali dotrzeć aż tutaj. Byliście bardzo dzielni. Do zobaczenia za tydzień.

2 komentarze:

  1. szypa - już wiem co to, bo sprawdziłam.
    żarnowiec - zaraz (albo później) sprawdzę.
    główki się ucina mleczom (się dowiedziałam przed chwilą) i makom (pamiętam piosenkę taką)..

    Połknęłam łapczywie, bo zgłodniałam od trzytygodniowego postu dwie kwietniowe i jedną majową pajdę..(no to jest taka przepoetyczna przenośnia; Opowieści Wsi Anielskiej dzielone są na kromki, zawsze świeże i zawsze ciepłe)..jak wrócę, żeby się podelektować spokojnie, nie wystygną i nie sczerstwieją. Cud jakiś. I jak cieszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Konkretny raport ! Precyzyjny (z małym wyjątkiem to-coś-pnącze ;-),pozytywny, optymistyczny i wyczerpujący (wszystko co nie zmieściło się w dziewięciu punktach udało się pięknie wkomponować w dziesiąty).
    A z jawora zamiast dębu też bym się cieszył. Z dębami trzeba uważać bo to tylko na bardzo duże działki i z dala od trawników ! No i te metry sześcienne liści jesienią ... Oczywiście za parę lat ...
    Pozdrawiam WIOSENNIE !
    Jan

    OdpowiedzUsuń