niedziela, 12 lutego 2012

Bez wody

Bez wody żyliśmy w naszym nowym domku przez półtora roku. To znaczy woda była, jeśli ją przyniosłem od sąsiada. Dwie trzydziestolitrowe beczki plus kilka pięciolitrowych, takich po wodzie źródlanej. Ładowałem je na taczki i jazda do obory sąsiada. Tam pięciominutowa medytacja nad odkręconym kranem i dawaj z powrotem, z pełnym obciążeniem, pod górkę... W domu, w kotłowni czekał wielki baniak, z którego hydrofor rozprowadzał wodę do kranów. A potem kurs numer dwa i numer trzy, a czasami, gdy trzeba było np. zrobić pranie, numer cztery...

Gdy kupowałem działkę, sprawdziłem wszystko. Stan prawny w porządku, gaz jest, prąd ze słupa obok - podłączy się, woda - jest. Na gminnej mapie, czarno na białym, rura z wodą przecinała moją działkę, biegnąc od centrum wsi do sąsiada, wtedy jedynego mieszkańca na Dołkach. Więc gdy udałem się do wodociągów po stosowne zezwolenie, słowa "ale Pan się tu nie podłączy" raziły mnie gromem. Jak to "się nie podłączy"!? Okazało się, że owa rura to zaledwie rureczka, cieniutka strużyna, którą sąsiad położył własnym sumptem jeszcze w latach siedemdziesiątych, gdy postanowił zbudować dom na odludziu. I że nie można się do niej podłączyć, bo dla dwóch gospodarstw wody nie starczy. Jak ma starczyć, skoro sąsiadowi ledwo cieknie: gdy odkręca kran w obórce, to w kuchni już naczyń nie umyje...

Tego wszystkiego dowiedziałem się już po fakcie: umowa podpisana, pieniądze wpłacone, ziemia jest moja. Co robić? CO ROBIĆ!!!!!!!!???????????? Jak się wybudować? Jak potem żyć - bez wody... Studnia! wykopię studnię! Nie wykopię... Bo woda jest, ale głębinowa. Jakieś sto metrów wiercenia, razy trzysta złotych za metr plus osprzęt, razem około czterdziestu tysięcy. To może cysterna! Wodę dowiozą beczkowozem, da się zrobić! Tak, ale nie zimą, bo woda zamarznie, rury popękają. Co robić!? Co robić!?

Do kotłowni wstawiłem kilkusetlitrowy baniak i hydrofor, kupiłem beczki i dogadałem się z sąsiadami. Złoci ludzie cierpliwie znosili moje codzienne pielgrzymki i czekali na wodę w kuchni, aż napełnię beczki. Aż dokona się moja codzienna droga krzyżowa. Moja pokuta za wszystkie grzechy, te dawne i te, które jeszcze czekały w kolejce. Moja najboleśniejsza lekcja życia, temat: Sprawdzaj dwa razy, bo pożałujesz.

Syzyf pchał swój ciężar przez półtora roku. W mrozie i upale, w śnieżycy i w deszczu, w błocie i kurzu. Przez długich osiemnaście miesięcy liczył każdą kroplę wody, tyle na brudne naczynia, tyle na zupę, tyle na prysznic. Każdemu kubkowi herbaty, każdemu myciu zębów towarzyszył dźwięk włączającego się hydroforu. Dźwięk, który do końca życia będzie przeszywał go dreszczem. Codziennie też, pchając taczki, wyobrażał sobie, że kiedyś, gdy już podłączy się do wodociągu, usiądzie na stołeczku przed otwartym kranem i, popijając wódeczkę, wgapi się w strumyk ciurkający do zlewu...

Wodociąg w końcu powstał, wizja się ziściła. A następnego dnia Syzyf miał najcudowniejszego kaca w życiu. I wcale go nie suszyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz