Moi drodzy Czytelnicy,
Kiedy siedzi się na zalanym słońcem tarasie z kawusią w filiżance, lekturą na kolanach i dzieciakami, które nie zawracają głowy, bo całkowicie pochłonął je pobliski plac zabaw,
Kiedy brzuch powoli trawi obfite, leniwie spożyte śniadanie, pobierając w tym celu całość dostępnej energii,
Kiedy wzrok uporczywie odrywa się od ekranu komputera w kierunku strumienia, który w słońcu zamienia się w srebrzystą wstęgę odgradzającą trawnik od lasu,
Kiedy tegoż strumienia szum wraz z ptasząt śpiewem współtworzą muzykę słodką-nie-do-zniesienia i tylko jelenia na rykowisku brakuje do kiczu kompletnego,
I kiedy te wszystkie cudowności mają miejsce na tle coraz wyższych, porośniętych świeżo-zielonym lasem wzgórz uwieńczonych połyskująca w słońcu iglicą na Skrzycznem,
To wierzcie mi, drodzy Czytelnicy, że magnetycznej potędze tych cudowności nie oparliby się żadni Gombrowicze, Lemy czy Tuwimy, a co dopiero taki marny żuczek literatury, jak ja. W związku z czym dłużej już nie walczę, rozluźniam uchwyt i pozwalam owej potędze wyrwać mi pióro (metafora) z ręki.
Niech żyją weekendowe wypady (do Szczyrku)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz