Moja żona znalazła wczoraj siedmiolistną koniczynę. Nie czterolistną, te potrafi znaleźć z zamkniętymi oczyma, i nie pięciolistną, których znalazła więcej, niż większość z Was czterolistnych. Nie była to również sześciolistna koniczyna, którą z nieznanych mi powodów małżonka postanowiła pominąć, by przejść od razu do siedmiolistnej. Zupełnie jak w układzie okresowym pierwiastków: nie wszystkie jeszcze udało się zaobserwować, ale dzięki liczbie atomowej wiemy, że gdzieś są.
Okoliczności znalezienia siedmiolistnej koniczyny były równie banalne, jak te przy znajdowaniu cztero- i pięciolistnych: spacer polną drogą, która dzięki obfitym deszczom zarosła do kolan. Małżonka w pewnym momencie schyla się, przez chwilę wodzi rękoma po zielonej kołdrze i nagle z triumfalno-figlarnym Ta-daaam! wyciąga siedem listków na chudej, drżącej łodyżce. Siedem! Nie cztery, nie pięć, nie sześć. Siedem.
Gdy pytam ją, jak ona to robi, małżonka tylko mruży oczy w uśmiechu...
Wiele jest na świecie tajemnic:
- Jak wzniesiono posągi na Wyspie Wielkanocnej.
- Gdzie leży Atlantyda.
- Dlaczego kot spada na cztery łapy.
- Co to jest Mechanizm z Antykithiry.
- Czy istnieje życie w kosmosie.
- "Gdzie są, do cholery, kluczyki od auta!"
Żadnej z nich nie udało się przekonująco wyjaśnić. Nie znalazłszy wytłumaczenia fenomenu małżonki, dołączam do powyższej listy kolejną zagadkę: Jak ona to robi.
Jakieś pomysły?
Po zasuszeniu w książce koniczyna nie wygląda na siedmiolistną, ale proszę mi wierzyć, dokładnie tyle liści znajduje się na fotografii. Liczyłem siedmiokrotnie. Mój prawie siedmioletni synek również.
Promieniowanie.
OdpowiedzUsuńpromienność..
Usuń