Z dumą i radością zapraszam na mojego nowego bloga:
http://wojciech_musial.blogi.egodziecka.pl/
wsi-anielska
czyli jak mieszczuch z dziada pradziada zamieszkał za miastem i co z tego wynikło
niedziela, 9 lutego 2014
niedziela, 13 października 2013
Bez odbioru
Siedzę na tarasie skąpanym w promieniach słońca. Mrużę oczy od blasku, ledwo widzę, co na ekranie. Tuż obok, na wciąż jeszcze zielonej trawie, kot przewraca się na grzbiet i pręży łapy. Wokół drzewa we wszystkich kolorach jesieni. Przed chwilą przeleciał motyl, pewnie ostatni w tym roku. Z oddali dobiega śmiech dzieciaków z sąsiedztwa korzystających z ostatnich chwil pięknej pogody. Mówią, że to ostatni tak piękny weekend tej jesieni. Od jutra ma być zimno, wilgotno i mgliście.
To jest ostatni wpis o Wsi Anielskiej. Drodzy czytelnicy, bardzo dziękuję, że byliście ze mną. Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i krytyki. Te pierwsze dodawały otuchy i potwierdzały, że moje pisanie ma sens. Te drugie nauczyły mnie pokory i wrażliwości wobec innych.
W mojej głowie powoli dojrzewa nowy projekt. Wymaga jeszcze dużo ostrożnego doglądania. Gdy się wykluje, nie omieszkam Was powiadomić. Tymczasem przenoszę na strych ogrodowe fotele, opatulam chochołami róże i owocowe drzewka, zamykam w komórce łopaty i grabie, uszczelniam okna. Siedzę w oknie popijając herbatę z miodem. Czekam na zimę.
Tymczasem...
To jest ostatni wpis o Wsi Anielskiej. Drodzy czytelnicy, bardzo dziękuję, że byliście ze mną. Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i krytyki. Te pierwsze dodawały otuchy i potwierdzały, że moje pisanie ma sens. Te drugie nauczyły mnie pokory i wrażliwości wobec innych.
W mojej głowie powoli dojrzewa nowy projekt. Wymaga jeszcze dużo ostrożnego doglądania. Gdy się wykluje, nie omieszkam Was powiadomić. Tymczasem przenoszę na strych ogrodowe fotele, opatulam chochołami róże i owocowe drzewka, zamykam w komórce łopaty i grabie, uszczelniam okna. Siedzę w oknie popijając herbatę z miodem. Czekam na zimę.
Tymczasem...
niedziela, 6 października 2013
Plany na przyszły rok
W związku z nieuchronnym końcem sezonu ogrodowego pomyślałem, że warto by spisać wszystkie niezbędne, mniejsze i większe prace, których nasze włości wymagają.
- Nowa szopka na narzędzia. Obecna to sławojka pozostała po budowie domu. Znakomita ilustracja trwałości prowizorki służącej nam już siódmy rok. W miarę obrastania w kolejne narzędzia potrzebujemy coraz więcej miejsca by je gdzieś trzymać. Sławojka z gumy nie jest.
- Szklarnia. Po kilku latach bezowocnych prób wyhodowania pomidorów doszliśmy do wniosku, że może w szklarni się uda. Krzaki sadzimy rok w rok, za każdym razem rosną jak wariaty (na kompoście, a jakże) i za każdym razem owoce czernieją, zanim zdążą dojrzeć. Może pod folią się uda.
- Krawężniki. Deski, które w tej chwili oddzielają warzywnik od trawnika, gniją i co roku trzeba je wymieniać. Więc wreszcie wymienię je na betonowe krawężniki, które wystarczą na lata. Ich drugą zaletą jest równość - łatwo podjechać pod nie kosiarką, w przeciwieństwie do wapiennych kamieni, które obrastają trawą i zapadają się w ziemię. Kamienie to granica pomiędzy trawnikiem a klombami. Tyleż ładne co niepraktyczne.
- Schody na taras. Hm... Piaskownica też by się przydała. Zdaniem dzieci. Mnie ona do czego?
- Podjazd i wiata garażowa. Powstaną, jak będzie forsa. Jak nie będzie, kupię najbardziej luksusowy model skrobaczki do szyb. Taki z ogrzewaną rączką i nadmuchem gorącego powietrza. Jak to, nie ma takich!?
- Nasadzenie malin, poszerzenie warzywnika, PRZEPĘDZENIE KRETÓW i sto innych prac ogrodowych, o których nawet nie chce mi się myśleć. Dopiero co skończyłem tegoroczne.
- Inne (kategoria bez dna).
Czytam, co napisałem przed chwilą. Jeśli kliknę "Opublikuj", strzelę sobie w stopę. Publiczna deklaracja zobowiązuje. Może lepiej nie klikać...?
- Nowa szopka na narzędzia. Obecna to sławojka pozostała po budowie domu. Znakomita ilustracja trwałości prowizorki służącej nam już siódmy rok. W miarę obrastania w kolejne narzędzia potrzebujemy coraz więcej miejsca by je gdzieś trzymać. Sławojka z gumy nie jest.
- Szklarnia. Po kilku latach bezowocnych prób wyhodowania pomidorów doszliśmy do wniosku, że może w szklarni się uda. Krzaki sadzimy rok w rok, za każdym razem rosną jak wariaty (na kompoście, a jakże) i za każdym razem owoce czernieją, zanim zdążą dojrzeć. Może pod folią się uda.
- Krawężniki. Deski, które w tej chwili oddzielają warzywnik od trawnika, gniją i co roku trzeba je wymieniać. Więc wreszcie wymienię je na betonowe krawężniki, które wystarczą na lata. Ich drugą zaletą jest równość - łatwo podjechać pod nie kosiarką, w przeciwieństwie do wapiennych kamieni, które obrastają trawą i zapadają się w ziemię. Kamienie to granica pomiędzy trawnikiem a klombami. Tyleż ładne co niepraktyczne.
- Schody na taras. Hm... Piaskownica też by się przydała. Zdaniem dzieci. Mnie ona do czego?
- Podjazd i wiata garażowa. Powstaną, jak będzie forsa. Jak nie będzie, kupię najbardziej luksusowy model skrobaczki do szyb. Taki z ogrzewaną rączką i nadmuchem gorącego powietrza. Jak to, nie ma takich!?
- Nasadzenie malin, poszerzenie warzywnika, PRZEPĘDZENIE KRETÓW i sto innych prac ogrodowych, o których nawet nie chce mi się myśleć. Dopiero co skończyłem tegoroczne.
- Inne (kategoria bez dna).
Czytam, co napisałem przed chwilą. Jeśli kliknę "Opublikuj", strzelę sobie w stopę. Publiczna deklaracja zobowiązuje. Może lepiej nie klikać...?
niedziela, 29 września 2013
Ostatnie koszenie trawnika
Ostatnie koszenie trawnika w tym sezonie właśnie dokonało się. Przede mną pół roku odpoczynku od warkotu kosiarki. Tej kosiarki. Moja najmniejsza kosiareczka na świecie również dokonała żywota, równo z ostatnim koszeniem trawnika. Służyła mi wiernie kilkanaście lat i być może po naprawie wytrzymałaby drugie tyle, ale koszty naprawy są niemal tak wysokie jak kupno nowej. W związku z tym przyszły sezon rozpocznę od kupna pięknej, nowej, WIĘKSZEJ kosiarki, dzięki której kilka pierwszych koszeń będzie równie przyjemnych, co pierwsze jazdy nowym autem.
No dobrze, nie sprawdzałem, ile kosztuje naprawa. Być może mniej niż cena kosiarki z salonu, ale pokusa nowej zabawki jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Chcę nowej kosiarki! Mężczyźni dojrzewają do siódmego roku życia, a potem już tylko rosną.
Koniec koszenia jest jednym z niewielu jasnych punktów tej pory roku. Poza tym ogarnia mnie coraz silniejsze przygnębienie, tym czarniejsze im więcej kolorów pojawia się na drzewach. Czy wy, drodzy czytelnicy, też uważacie, że najbardziej przygnębiającym miesiącem w roku jest sierpień? Niby cały czas jest fajnie: wakacje, ciepło, słonecznie, ale czająca się za horyzontem jesienna plucha mąci pogodę ducha. Sierpień jest jak niedziela - z poniedziałkiem w perspektywie.
Wiem, że sierpień już minął, wrzesień w zasadzie również. Ale jakoś wcale mnie to nie pociesza.
Jesień idzie...
p.s.
Niniejszy wpis jest setnym w historii Wsi Anielskiej. Ta-dam!
No dobrze, nie sprawdzałem, ile kosztuje naprawa. Być może mniej niż cena kosiarki z salonu, ale pokusa nowej zabawki jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Chcę nowej kosiarki! Mężczyźni dojrzewają do siódmego roku życia, a potem już tylko rosną.
Koniec koszenia jest jednym z niewielu jasnych punktów tej pory roku. Poza tym ogarnia mnie coraz silniejsze przygnębienie, tym czarniejsze im więcej kolorów pojawia się na drzewach. Czy wy, drodzy czytelnicy, też uważacie, że najbardziej przygnębiającym miesiącem w roku jest sierpień? Niby cały czas jest fajnie: wakacje, ciepło, słonecznie, ale czająca się za horyzontem jesienna plucha mąci pogodę ducha. Sierpień jest jak niedziela - z poniedziałkiem w perspektywie.
Wiem, że sierpień już minął, wrzesień w zasadzie również. Ale jakoś wcale mnie to nie pociesza.
Jesień idzie...
p.s.
Niniejszy wpis jest setnym w historii Wsi Anielskiej. Ta-dam!
niedziela, 22 września 2013
Spacer błocisty
- Zobaczcie, rodzice, wróciłam z błocistego spaceru!
Kamienny wyraz naszych twarzy jest efektem zniesienia sił o przeciwnych wektorach: pełnego uśmiechu wywołanego radosnym słowotwórstwem naszej młodszej pociechy oraz grymasu przerażenia spowodowanego efektem błocistej wyprawy.
Dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe - głosi znane powiedzenie. W tej skali nasza czterolatka jest w okolicach siódmego nieba.
A jeszcze chwilę wcześniej rozmawialiśmy o tym, że po wysypaniu podjazdu naszego podwórka żwirem, etap tonięcia w jesienno-wiosennej brei mamy szczęśliwie za sobą. Zupełnie nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że dzieci potrafią upaprać się w błocie nawet na Saharze, wystarczy na chwile spuścić je z oka.
Gdyby ktoś potrzebował takiej specjalnej różdżki, którą szuka się żył wodnych, służę uprzejmie, córeczka jest do dyspozycji. Tylko proszę mi ją zwrócić wykąpaną i wypraną.
Kamienny wyraz naszych twarzy jest efektem zniesienia sił o przeciwnych wektorach: pełnego uśmiechu wywołanego radosnym słowotwórstwem naszej młodszej pociechy oraz grymasu przerażenia spowodowanego efektem błocistej wyprawy.
Dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe - głosi znane powiedzenie. W tej skali nasza czterolatka jest w okolicach siódmego nieba.
A jeszcze chwilę wcześniej rozmawialiśmy o tym, że po wysypaniu podjazdu naszego podwórka żwirem, etap tonięcia w jesienno-wiosennej brei mamy szczęśliwie za sobą. Zupełnie nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że dzieci potrafią upaprać się w błocie nawet na Saharze, wystarczy na chwile spuścić je z oka.
Gdyby ktoś potrzebował takiej specjalnej różdżki, którą szuka się żył wodnych, służę uprzejmie, córeczka jest do dyspozycji. Tylko proszę mi ją zwrócić wykąpaną i wypraną.
niedziela, 15 września 2013
Brzydkie wyrazy
Bardzo dużo bardzo, bardzo brzydkich wyrazów bulgocze w wielkim garze, w jaki co rano zamienia się Vir Urbanus zagotowany takim oto widokiem:
Vir Urbanus oświadcza, że najprawdopodobniej stanie się pierwszym człowiekiem w historii, który zamieszka pod własną działką - wpędzony do grobu przez krety.
Zdaniem Vira Urbanusa krety są gorsze od komarów. Są gorsze od siedmiu plag egipskich. Zawartość Puszki Pandory była człowiekowi milsza. Krety są nieludzkie.
Jeszcze więcej jeszcze brzydszych wyrazów. Dwadzieścia pięć arów najbrzydszych wyrazów świata, we wszystkich językach.
DUPA!
Vir Urbanus oświadcza, że najprawdopodobniej stanie się pierwszym człowiekiem w historii, który zamieszka pod własną działką - wpędzony do grobu przez krety.
Zdaniem Vira Urbanusa krety są gorsze od komarów. Są gorsze od siedmiu plag egipskich. Zawartość Puszki Pandory była człowiekowi milsza. Krety są nieludzkie.
Jeszcze więcej jeszcze brzydszych wyrazów. Dwadzieścia pięć arów najbrzydszych wyrazów świata, we wszystkich językach.
DUPA!
niedziela, 8 września 2013
Do szkoły
- Pan się nic nie boi, my się nim zajmiemy i mu wszystko pokażemy!
Mój prawie już dorosły synek stoi na drodze obok remizy czekając na gimbus, który zawiezie go, pierwszy raz w życiu, do szkoły. Szkoła znajduje się pięć kilometrów dalej, w centrum gminy. Autobus, który dowozi dzieci codziennie rano, krąży po wszystkich okolicznych przysiółkach wypełniając się podekscytowanymi właścicielami nowiutkich tornistrów. Do nas powinien przyjechać o siódmej trzydzieści, ale trochę się spóźnia.
Obok synka stoi jego tata, obaj tęgimi minami maskują wielką, gorącą, ciężką kulę strachu, która przygniata im żołądek. Ciekawe, czyja większa...
Na przystanek dochodzą kolejne dzieci, w różnym wieku, wszystkie starsze od mojego. Wszystkie grzecznym "Dzień dobry" witają nowicjuszy, a dwie podrośnięte dziewczynki, po krótkim, uważnym zlustrowaniu mojej miny, dodają słowa rozpoczynające te opowieść. To aż tak widać?
Kilka minut później zza zakrętu wyłania się biało-niebieski autosan, który wygląda na mojego rówieśnika (czterdzieści plus). Jedna z dziewczynek chwyta plecak mojego synka (zdecydowanie za ciężki na jego sześcioipółletnie plecy, ale dziś oprócz książek jest w nim wszystko to co, trzeba zawieźć do szkoły i co później już w niej zostanie: kapcie, kubek, herbata, pół kilo cukru itp.). Druga bierze go za rękę i pomaga pokonać strome stopnie gimbusa. Rozemocjonowany chłopak zapomina się nawet pożegnać.
Tego dnia po lekcjach pojechałem po niego do szkoły. Synek wybiegł z budynku, a na mój widok rozświetliły mu się oczy.
- Siadaj kolego do auta, wracamy do domu.
- Chyba żartujesz, tata, jadę autobusem!
I tyle go widziałem.
Mój prawie już dorosły synek stoi na drodze obok remizy czekając na gimbus, który zawiezie go, pierwszy raz w życiu, do szkoły. Szkoła znajduje się pięć kilometrów dalej, w centrum gminy. Autobus, który dowozi dzieci codziennie rano, krąży po wszystkich okolicznych przysiółkach wypełniając się podekscytowanymi właścicielami nowiutkich tornistrów. Do nas powinien przyjechać o siódmej trzydzieści, ale trochę się spóźnia.
Obok synka stoi jego tata, obaj tęgimi minami maskują wielką, gorącą, ciężką kulę strachu, która przygniata im żołądek. Ciekawe, czyja większa...
Na przystanek dochodzą kolejne dzieci, w różnym wieku, wszystkie starsze od mojego. Wszystkie grzecznym "Dzień dobry" witają nowicjuszy, a dwie podrośnięte dziewczynki, po krótkim, uważnym zlustrowaniu mojej miny, dodają słowa rozpoczynające te opowieść. To aż tak widać?
Kilka minut później zza zakrętu wyłania się biało-niebieski autosan, który wygląda na mojego rówieśnika (czterdzieści plus). Jedna z dziewczynek chwyta plecak mojego synka (zdecydowanie za ciężki na jego sześcioipółletnie plecy, ale dziś oprócz książek jest w nim wszystko to co, trzeba zawieźć do szkoły i co później już w niej zostanie: kapcie, kubek, herbata, pół kilo cukru itp.). Druga bierze go za rękę i pomaga pokonać strome stopnie gimbusa. Rozemocjonowany chłopak zapomina się nawet pożegnać.
Tego dnia po lekcjach pojechałem po niego do szkoły. Synek wybiegł z budynku, a na mój widok rozświetliły mu się oczy.
- Siadaj kolego do auta, wracamy do domu.
- Chyba żartujesz, tata, jadę autobusem!
I tyle go widziałem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)