Na zeszyt, czyli gdy się zapomniało pieniędzy, a wielka sterta zakupów właśnie przemieściła się z koszyka na ladę i teraz, sztuka za sztuką, frunie z krótkim "pip" nad szklanym kwadratem czytnika.
Zapewne każdy z nas przeżył taką sytuację: "Dziewięćdziesiąt siedem, piętnaście" - mówi sprzedawczyni, a my sięgamy do kieszeni, w której zwykle trzymamy pieniądze, i w pół sekundy zamieramy oblani falą zimnego potu - nie ma portfela! Może został w tej drugiej kurtce, może na biurku, a może, nie daj boże, ukradli! Sprzedawczyni patrzy wyczekująco, gdy nerwowo macamy wszystkie możliwe i niemożliwe miejsca na ciele, kolejka za nami głośno wypuszcza powietrze przez nos, a my w końcu bezradnie rozkładamy ręce: nie ma...
Na Wsi Anielskiej nagły brak portfela to żaden problem.
- Na zeszyt? - pyta sprzedawczyni widząc, że na darmo obmacuję wszystkie możliwe i niemożliwe miejsca.
- Poproszę - odpowiadam - wpadnę później i zapłacę.
Portfel faktycznie leży na biurku. "Cały dzień jeździłem bez dokumentów, no nieźle..." - myślę, po czym zabieram dzieciaki na przejażdżkę, żeby uregulować dług. Oczywiście nic by się nie stało, gdybym zapłacił dopiero przy następnych zakupach, ale raz - nie lubię mieć długów, dwa - jako wytrawny rodzic skrzętnie wykorzystuję niespodziewaną okazję do skanalizowania energii dzieciaków, od której, zwłaszcza zimą, chałupa drży w posadach.
p.s.
Osiedlowe sklepiki w mieście też sprzedają na zeszyt, oczywiście gdy już przestaniemy być anonimowi dla pani Marzenki za ladą. Tylko w supermarketach nie ma szans. Tym bardziej, im większa sterta zakupów wylądowała na ruchomej taśmie przy kasie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz